30 maja 2016

Rozdział XVII

Wszedłszy do Wielkiej Sali, zamarłam. Rozejrzałam się dookoła, zwracając uwagę na każdy element. Trudno było mi wyrazić słowami to, jak się czułam. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że właśnie zaczynały się święta.
Dwanaście potężnych choinek przystrojonych w najróżniejsze dekoracje stało przy bocznych ścianach. Na iglastych gałęziach świerków pojawiły się nawet hukające złote sowy czy nietopniejące płatki śniegu. Stoły były przystrojone w świecące girlandy w poszczególnych kolorach, a miejsce, gdzie zasiadali nauczyciele, odznaczało się migoczącymi łańcuchami we wszystkich czterech barwach domów.
Oczarowana weszłam w głąb pomieszczenia, zauważając jeszcze więcej przykuwających wzrok ozdób. Niemalże wszędzie zostały powieszone czerwone jagody ostrokrzewu na zmianę z lukrowymi laskami. Znalazłam je nawet na oparciu krzesła, na którym po chwili usiadłam.
Nie mogąc przestać zachwycać się wszystkimi dekoracjami, uniosłam głowę i spojrzałam na zaczarowany sufit, skąd, wydawało się, spadał puszysty śnieg, aby w połowie drogi gdzieś zniknąć. I mimo że nie sposób było zignorować deszczową pogodę na zewnątrz, świąteczną atmosferę w zamku odczuwało się na każdym kroku, o czym świadczyły chociażby bombki znajdujące się na poręczach, zwisające z obrazów czy zbroje śpiewające kolędy, których tak się przestraszyłam, idąc tamtego dnia na śniadanie.
— Robi wrażenie, prawda? — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ginny.
Uśmiechnęłam się do niej i potwierdziłam jej słowa, przytakując. Zupełnie nie potrafiłam skupić się na płatkach z mlekiem, gdyż cały czas wyłapywałam nowe elementy wystroju Wielkiej Sali. Od zawsze miałam słabość do takich rzeczy, a w tym roku nauczyciele naprawdę się postarali. Zadbali o każdy najmniejszy szczegół, a to wszystko po to, aby pokazać się z jak najlepszej strony przed naszymi gośćmi. Przynajmniej tak podejrzewałam.
— Nie chcę myśleć o tym, co przygotują na Bal Bożonarodzeniowy — powiedziała po jakimś czasie, a po chwili zamieszała łyżką w owsiance. — Słyszałaś, że mają zagrać Fatalne Jędze? To podobno zasługa Dumbledore'a.
— Kto? — Spojrzałam na nią zdziwiona, nie wiedząc, o kogo jej chodziło. — Mogłabyś powtórzyć?
— Nie znasz Fatalnych Jędz? Poważnie? — zapytała, unosząc brwi, a kiedy zaprzeczyłam, dodała najwyraźniej dalej zdumiona: — Jeden z najpopularniejszych magicznych zespołów, są całkiem nieźli.
— Pierwsze słyszę — mruknęłam bardziej do siebie niż do niej.
— Ale mówię ci, jak zobaczysz ich głównego gitarzystę, Kirleya Duke'a, na żywo, zmiękną ci kolana — zapewniła mnie, kiwając znacząco głową.
— Och, Ginny… — Przewróciłam oczami. — On na pewno jest jakieś dwadzieścia lat starszy od nas, jak nie więcej.
Ona tylko wzruszyła ramionami i powróciła do jedzenia, a ja, widząc chłopców przy wejściu, radośnie im pomachałam.


Sprawdzian z eliksirów na ostatniej lekcji trwał od ponad godziny i właśnie mijało ostatnie piętnaście minut. Moje antidotum było już gotowe, czekało jedynie na ostatnie zamieszanie w kierunku odwrotnym do obrotu wskazówek zegara, ale musiałam to zrobić dopiero, gdy substancja zmieni kolor na błękitny. Na razie wszystko szło po mojej myśli i nie zanosiło się na gwałtowne pogorszenie pracy. Popatrzyłam do kociołka, ale wywar dalej miał jasnozieloną barwę, więc rozejrzałam się po pomieszczeniu i zobaczyłam zdezorientowanego Pottera. Ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w scyzoryk, najwyraźniej nie wiedząc, co robić.
— Harry! — warknęłam cicho, po czym szybko opuściłam głowę, nie dając po sobie poznać, że głos, który przed chwilą zaniepokoił profesora Snape'a, należał do mnie.
Nauczyciel podniósł wzrok z pergaminu i „prześwietlił” całą klasą. Kiedy wrócił do wcześniej wykonywanej czynności, spróbowałam jeszcze raz, jednak tym razem z lepszym skutkiem.
— Harry, skup się! — Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie pytająco, na co ja ruchem ust chciałam mu przekazać informację o bezoarze, który leżał nienaruszony na jego ławce.
Miałam nadzieję, że zrozumiał, ale on jedynie potrząsnął głową i więcej nie zwracał na mnie uwagi. Westchnęłam poirytowana, gdyż chciałam mu pomóc. Zignorowałam go i ostatni raz zamieszałam w swoim kociołku, obserwując, jak gęsta ciecz szybko zmieniła barwę na turkusową.
— Koniec czasu — oznajmił chłodno profesor, po czym rozpoczął swoją wędrówkę po klasie.
Na samym początku, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, wyczyścił Neville'owi kociołek, a potem zabrał się za sprawdzanie mojej pracy. Niezadowolony, że nie miał się czego doczepić, zrobił skwaszoną minę, burknął „Powyżej Oczekiwań” i odszedł.
Jego humor po ujrzeniu antidotum Harry'ego momentalnie się poprawił i z tym swoim złośliwym uśmiechem na twarzy opróżnił naczynie, po czym wystawił mu Trolla, kpiąc, że zapomniał o tej najważniejszej rzeczy…
Potter jednak zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Dzwonek dopiero co zabrzmiał, a jego już nie było w lochach, wcześniej powiedziawszy, że spotkamy się na kolacji. Spojrzałam zdezorientowana na Rona, ale on też nie wiedział, o co chodziło. Jedynie wzruszył ramionami i bez słowa razem ruszyliśmy na siódme piętro.


Po zajęciach zgubiłam gdzieś moich przyjaciół. Nie miałam pojęcia, co robili, mogłam tylko podejrzewać, że siedzieli w pokoju wspólnym i grali w eksplodującego durnia czy inną głupią grę, korzystając z wolnego czasu.
Ja stwierdziłam, że prace domowe zadane na ferie zacznę już w sobotę, a tamtego dnia będę kontynuować poszukiwania książek o skrzatach domowych w bibliotece. Nie znalazłam nic nowego, więc poszłam na kolację, mając nadzieję, że spotkam Harry'ego, Rona lub Ginny, jednak tam ich nie zastałam.
Spędziłam w Wielkiej Sali ponad dwadzieścia minut, licząc, że któreś z nich w końcu się pojawi. Po tym czasie dałam sobie spokój i ruszyłam do pokoju wspólnego, myśląc tylko o tym, czemu ich nie było, skoro rzadko kiedy odpuszczali posiłek, w szczególności Weasleyowie. A jeśli coś się stało?, zapytałam siebie w myślach.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, zauważyłam Rona z opuszczoną głową, pocieszającą go Ginny i Harry'ego siedzącego obok, który też nie wyglądał na zadowolonego. Czyli coś się musiało wydarzyć, pomyślałam trochę zmartwiona, a po chwili znalazłam się przy moich przyjaciołach.


Nie istniała osoba potrafiąca wyprowadzić mnie z równowagi tak, jak robił to za każdym razem Ron, szczerze w to wątpiłam.
— Co za idiota — burknęłam w pustym dormitorium, po czym opadłam twarzą na poduszkę.
Byłam na niego wściekła. Jak mógł zasugerować, że kłamałam w sprawie balu i tylko Neville'owi powiedziałam, że miałam już partnera, w co Weasley nie uwierzył…
Nie zaliczałam się do piękności, ale przecież nie tylko wygląd miał znaczenie, a ja wierzyłam, że Wiktor naprawdę mnie polubił, skoro zdecydował pójść tam ze mną.
— Zapytali, czy to prawda — niespodziewanie usłyszałam głos Ginny. Podniosłam wzrok i ujrzałam ją zamykającą drzwi. — Potwierdziłam, ale nie dałam się sprowokować i nie wygadałam, z kim idziesz.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niej, lekko kiwając głową, po czym usiadłam na skraju łóżka i poklepałam znacząco miejsce obok.
— Dziękuję, jesteś prawdziwą przyjaciółką.
— Swoją drogą, ja też idę na bal — oznajmiła, lekko się rumieniąc.
Spojrzałam na nią zdumiona, unosząc brwi.
— To świetnie! Kto cię zaprosił?
— Ym, Neville — powiedziała, robiąc się jeszcze bardziej czerwona. — Zapytał mnie po tym, jak ty mu odmówiłaś.
Przez chwilę myślałam, że to Harry zabiera ją na przyjęcie, ale niestety. Cały czas martwił się o to, kto zostanie jego partnerką, mając pod nosem Ginny. Ona na pewno by nie odmówiła.
— Dobrze, że się zgodziłaś. — Oparłam się na poduszce, zmieniając pozycję na wygodniejszą. — Neville jest bardzo miły i sympatyczny. Będziesz jedną z niewielu trzecioklasistek.
— Teraz razem będziemy szukać sukienek — odparła zadowolona. — Zobaczysz, że z moją pomocą będziesz wyglądała cudownie, tak jak na partnerkę uczestnika Turnieju Trójmagicznego przystało.
— Może chociaż w połowie ci się to uda — rzekłam, wątpiąc w jej słowa. — Odchodząc od tematu, Ron strasznie mnie zdenerwował.
— Czasami się zastanawiam, jak to się stało, że jesteśmy spokrewnieni. — Zmarszczyła czoło i złapała się za brodę, udając zamyśloną, a ja zaśmiałam się z jej słów. — No co? Taka prawda.
Wzruszyłam ramionami, po czym znowu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Ginny rzuciła poduszką w moim kierunku, co mnie tylko jeszcze bardziej rozbawiło. Przerwały nam wchodzące do dormitorium podekscytowane Parvati i Lavender.
— Pa, pogadamy jutro — pożegnała się Ruda, a ja tylko przytaknęłam i spoglądałam, jak wychodziła na korytarz.
Wywróciłam oczami na dźwięk chichotów moich współlokatorek i wstałam, chcąc jak najszybciej zająć łazienkę. Wiedziałam, że gdybym zwlekała z tym jeszcze przynajmniej pięć minut, możliwość wykąpania się miałabym dopiero jakąś godzinę później; Lavender i Parvati potrafiły siedzieć tam bez końca.
Po szybkiej kąpieli ubrana w koszulę nocną wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę łóżka. Położyłam się z zamiarem zaśnięcia, lecz szepty, które nie były wcale ciche, mi na to nie pozwalały. Zirytowana przewróciłam się na drugi bok, mając nadzieję, że to pomoże. Złudne nadzieje.
— Muszę znaleźć sukienkę pasującą do szaty Harry'ego — usłyszałam podekscytowaną Patil.
Jej wypowiedź sprawiła, że zaczęłam uważniej słuchać ich rozmowy. Parvati idzie z Harrym, czyżby Ron zaprosił Lavender?, pomyślałam.
— Iść z uczestnikiem turnieju to zaszczyt. Musisz zrobić się na bóstwo, żeby wyglądać tam najlepiej! — zawyła cicho moja druga współlokatorka, po czym dodała rozmarzonym głosem: — Jedna trzecia dziewczyn w Hogwarcie będzie ci zazdrościć!
— Tylko jedna trzecia? — zdziwiła się.
— Druga część chce iść z Diggorym, a reszta z Krumem — oznajmiła. — Ciekawe, z kim oni idą. Zazdroszczę tym szczęściarom!
— Ćś, jeszcze ją obudzisz i będzie zła jak osa. — Byłam pewna, że wskazała palcem w moją stronę.
— Dobrze, dobrze — uspokoiła ją Lavender. — A tak w ogóle to nie wierzę, że ona znalazła sobie partnera…
— Ja też nie. — Zachichotała. — Chyba że zaprosił ją ktoś z pokroju tych goryli Malfoya, okropne.
Po chwili słyszalny był ich stłamszony śmiech, a ja z zaciśniętą szczęką przymknęłam oczy. Przyzwyczaiłam się do takich komentarzy z ich strony, jednak to dalej w jakimś stopniu bolało.
Nagle uświadomiłam sobie, że na Balu Bożonarodzeniowym musiałam wyglądać inaczej. Inaczej niż zwykle. Lekko przygryzłam policzek. Nie chciałam, żeby krytykowano Wiktora za wybór partnerki, żeby żałował swojej decyzji, no i chciałam też pokazać Ronowi i moim współlokatorkom, że nie wszyscy podzielali ich zdanie.

Sobotę spędziłam głównie na siedzeniu w bibliotece i odrabianiu zadań domowych z krótkimi przerwami na drugie śniadanie i obiad. Mimo poświęcenia całego dnia udało mi się zrobić dopiero połowę prac. Postanowiłam, że pójdę na kolację, wrócę do pokoju wspólnego, a resztę wykonam w niedzielę.
W Wielkiej Sali zastałam tylko Harry'ego, zaś nigdzie nie mogłam zlokalizować Rona.
— Przyszedłeś tu sam? — zapytałam zdumiona, nakładając sobie na talerz jedzenie.
— Ymym.
— To gdzie jest Ron?
— Był tu ze mną, ale Fred i George coś od niego chcieli, więc zjadł szybciej i poszedł — powiedział po przełknięciu potrawy.
— Jakieś rodzinne sprawy? — zaciekawiłam się.
— Podejrzewam, że tak — mruknął, po czym wypił ostatniego łyka swojego soku. — Ginny też tu nie ma.
— Faktycznie — odparłam, wypatrując innych znajomych twarzy w pomieszczeniu.
Na moment zatrzymałam wzrok przy stole Hufflepuffu, gdzie ujrzałam śmiejącego się Cedrika i wtórujących mu przyjaciół. Pokręciłam głową, widząc ich zachowanie. Zawsze, gdy spoglądałam w tamtą stronę, śmiali się albo wygłupiali, świetnie się przy tym bawiąc. Westchnęłam głośno, zwracając tym samym uwagę Harry'ego.
— Hm?
— Nic, nic — odpowiedziałam, wzruszając ramionami. — Skończyłeś? Możemy już iść?
Skinął, po czym razem podnieśliśmy się ze swoich miejsc i ruszyliśmy schodami na siódme piętro.
— Słyszałam, że idziesz z Parvati na bal — zaczęłam po chwili. — Mówi o tym cały czas.
— Mhm — odrzekł wymijająco.
Nie wydawał się chętny do rozmowy, ale postanowiłam ciągnąć temat.
— Mówiłam, że to nie takie trudne — oznajmiłam. — A ty się tak stresowałeś…
— Nie takie trudne? — Nagle się zatrzymał, patrząc na mnie poirytowany. — Gdyby nie było takie trudne, nie musiałbym teraz znosić myśli, że ten bezmózgi laluś, Diggory, idzie z Cho, którą wczoraj zaprosiłem — wypowiedział na jednym wdechu, a ja zamarłam.
— Harry, tak mi przykro — wydusiłam z siebie po chwili milczenia. — Ron też nie miał łatwo, w końcu zapytał Fleur.
On tylko pokiwał głową w odpowiedzi.
— Swoją drogą on nie jest bezmózgim lalu…
— Naprawdę to jest dla ciebie teraz ważne? — zapytał rozdrażniony, a ja skonsternowana i zła na siebie, że nagle postanowiłam bronić Cedrika, od razu zamknęłam usta.
— Nie ta, to inna. — Spróbowałam go pocieszyć. — To nie koniec świata, Harry.
— Wiem — mruknął — ale ja naprawdę myślałem, że nie jestem jej obojętny, inaczej bym nie zapytał. Może i faktycznie widziałem ją kilka razy z nim, jednak myślałem, sam w sumie nie wiem czemu, że on zaprosił ciebie. Szczególnie po tym, jak Neville nam powiedział, że mu odmówiłaś, bo już z kimś idziesz.
— Mnie? — Zdumiona otworzyłam szerzej oczy i na chwilę przystanęłam. — A to dlaczego? Czasami dosiada się w bibliotece, ewentualnie ja do niego, i rozmawiamy, to wszystko.
To wszystko?, usłyszałam w głowie cichy, irytujący i ewidentnie szydzący z moich słów głos.
— To nie zmienia faktu, że mógł cię zaprosić.
— Za bardzo to przeżywasz — rzekłam zdecydowanie. — Daj już z tym spokój. Ważne, że masz partnerkę na bal i nie pójdziesz sam. Zresztą, nie groziło ci to z uwagi na mnóstwo chętnych dziewczyn, więc naprawdę nie wiem, czemu przejmujesz się jakąś Krukonką.
— Nie jakąś — bąknął, opuszczając wzrok.
Dla Cedrika pewnie też to nie była „jakaś Krukonka”, co nieoczekiwanie do mnie dotarło. A może nawet łączyło ich coś więcej, a ja o tym nie wiedziałam? Przypomniały mi się jego słowa sprzed miesiąca, że się do niego doczepiła. Jak widać, przestało mu to przeszkadzać.
— Oj, Harry, Harry…
— Skończmy mój temat — powiedział. — Nie ma tutaj Rona, możesz mi chyba powiedzieć, kto cię zaprosił, skoro to nie Cedrik, prawda?
— Nie — ucięłam.
— Jak to nie? — zapytał zdziwiony. — Myślałem, że nie chcesz tego wyjawić w przypływie złości.
— Bo po części to prawda — mruknęłam, wzruszając ramionami. — Dowiesz się za tydzień.
Pokręcił głową z dezaprobatą, na czym skończyliśmy naszą rozmowę, gdyż właśnie przechodziliśmy przez klapę do pokoju wspólnego.
— Idziesz do dormitorium, żeby przesiedzieć kolejne pół doby przy książkach, czy może spędzisz z nami trochę czasu? — spytał, wskazując głową na siedzących na kanapie Rona, Ginny i Neville'a.
— Zaraz do was przyjdę — oznajmiłam i odeszłam z zamiarem zabrania cieplejszego swetra z dormitorium.
Po chwili wróciłam i usiadłam naprzeciwko ich wszystkich, rozkładając się wygodnie na fotelu. Dalej wściekałam się na Rona, ale stwierdziłam, że nie warto gniewać się na jego niewyparzony język. Taki miał charakter i jakoś musiałam to przeżyć. Wystarczała mi myśl, że będzie trochę zdziwiony w przyszłym tygodniu na balu. Liczyłam, że Ginny zdoła spełnić swoje obietnice.


 Około dwudziestej pierwszej pożegnałam się, tłumacząc, że następnego dnia zamierzałam dokończyć resztę pracy domowej i chciałam się, między innymi z tego powodu, wyspać. Oni zareagowali tak jak zawsze, przewracając oczami i kiwając znacząco głową, do czego dawno się już przyzwyczaiłam, oraz z szerokim uśmiechem im pomachałam.
Zamierzałam zacząć czytać wypożyczoną tamtego dnia książkę, więc podeszłam do biurka, gdzie zawsze zostawiałam torbę, ale tam jej nie było. Odrobinę przestraszona przeszukałam cały pokój. Na daremno. Sprawdziłam pod łóżkiem, w szafie, za półką, przy komodzie, a nawet obok legowiska Krzywołapa. Nagle dotarło do mnie, że musiałam ją gdzieś zostawić, tylko gdzie?
Przeanalizowałam wszystkie miejsca, w których byłam, ale lista ograniczała się do pokoju wspólnego, Wielkiej Sali i biblioteki, nigdzie indziej nie przebywałam. Głośno nabrałam powietrza do płuc, próbując się uspokoić i nie myśleć o rzeczach znajdujących się w tej nieszczęsnej torbie. Miałam tam wypożyczone książki, których zgubienie groziło mi nieodwołalnym zakazem wynoszenia ich poza bibliotekę, czego na pewno dopilnowałaby pani Pince. Oprócz nich były tam także prace domowe, ważne notatki z lekcji i papiery związane z WESZ.
Jak najprędzej chciałam udać się na piąte piętro, ale w miarę szybko przypomniało mi się, że bibliotekarka zamykała pomieszczenie o dwudziestej.
Nie umiałam pojąć tego, jak mogłam ją gdzieś zostawić, jak w ogóle mogłam o niej zapomnieć?
Próbując zachować spokój, jeszcze raz przeanalizowałam wszystko, po czym doszłam do wniosku, że, wychodząc z biblioteki, torbę musiałam mieć przy sobie, bo dokładnie pamiętałam, jak zbierałam i pakowałam do niej rzeczy. Za to gdybym zostawiła ją w pokoju wspólnym, ktoś na pewno zwróciłby mi uwagę. Zostawała więc tylko Wielka Sala, skąd przecież przez te ponad trzy godziny ktoś mógł ją zabrać, ale z drugiej strony — po co komu byłaby ona potrzebna?, próbowałam się pocieszyć.
Z nadzieją, że dalej znajdowała się przy naszym stole lub ewentualnie jakiś nauczyciel ją wziął z zamiarem odszukania właściciela, opuściłam dormitorium. Na schodach minęłam moje współlokatorki. Nie zwróciłam na nie zbytniej uwagi, gdyż chwilę potem znalazłam się już w pokoju wspólnym.
— A ty co tutaj robisz? — zapytał Harry, podnosząc na mnie wzrok z planszy.
— Właśnie — dopowiedział Ron. — Nie miałaś iść spać?
Ja jednak nie odpowiedziałam, tylko przechodziłam z jednego kąta do drugiego, upewniając się, czy aby na sto procent tam nie zostawiłam torby.
— Halo — zawołał Potter. — Ziemia do Hermiony! Czego szukasz?
— Ym… — Przystanęłam dopiero wtedy, kiedy skończyłam przeszukiwanie części pomieszczenia, w której zawsze spędzaliśmy czas. — Torby.
— Jak to torby? — odezwała się Ginny. — Jakiej torby?
— Potem wam opowiem — bąknęłam i wyparowałam z pokoju wspólnego na korytarz, uprzednio szybko się z nimi pożegnawszy.
Rzuciłam się biegiem w kierunku schodów, na których wyminęłam jakiegoś ucznia, przypadkowo lekko go szturchając.
— Przepraszam — zawołałam i pobiegłam dalej.
— Hej! — usłyszałam za sobą znajomy głos, więc momentalnie przystanęłam i odwróciłam się w tamtą stronę. — Gdzie tak się spieszysz?
Jakie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam uśmiechającego się Cedrika. Merlin wiedział, z czego tak się cieszył. Miałam go pytać, co robił na siódmym piętrze, ale w porę ugryzłam się w język, przypominając sobie, że oprócz wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru znajdowało się tam również wejście do pokoju wspólnego Ravenclawu. I wszystko wiadomo, pomyślałam.
— Zostawiłam gdzieś torbę i nie mam pojęcia gdzie — odparłam, po czym szybko się pożegnałam: — Lecę szukać dalej, pa.
— Poczekaj — zawołał i w ciągu chwili pokonał kilka dzielących nas schodów. — Pójdę z tobą.
— Chcesz mi pomóc? — zdziwiłam się.
— Tak, co w tym dziwnego? — Uniósł brwi. — Ostatnio narzekałaś na brak mojego towarzystwa, więc jakoś ci to zrekompensuję.
— Nie narzekałam na brak twojego towarzystwa, tylko na to, że mnie uni… — zaczęłam, ale niedane mi było dokończyć.
— Nie tłumacz się — przerwał, a ja popatrzyłam na niego niezrozumiale. — Dobrze wiem, że po prostu za mną tęskniłaś.
W odpowiedzi na jego słowa głośno prychnęłam, na co on tylko jeszcze bardziej wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Chodź już — mruknęłam. — Cisza nocna zaczyna się za mniej niż czterdzieści minut.
— Jestem prefektem.
— Ale ja nie — bąknęłam. — A naprawdę muszę jeszcze dzisiaj znaleźć tę torbę.
Ruszyliśmy schodami na parter.
— Jak to się w ogóle stało, że ją zgubiłaś?
— Nie zgubiłam, tylko gdzieś zostawiłam — poprawiłam go. — Byłam w bibliotece, potem poszłam na kolację i wróciłam do pokoju wspólnego. Dopiero będąc w dormitorium, zorientowałam się, że jej nie ma.
— To przecież to samo — rzekł, patrząc na mnie ze zmarszczonym czołem. — Zostawiłaś gdzieś, ale nie wiesz gdzie, czyli zgubiłaś.
— Nie zgubiłam. — Cały czas stałam na swoim.
— Dobrze, zostawiłaś. — Wywrócił oczami. — Ale ja dalej nie wiem, jak mogłaś o niej zapomnieć. O różdżce, rozumiem, to samo tyczy się pióra, ale o torbie?
— Nie wiem. — Zamierzałam powiedzieć bez zająknięcia, ale mój głos się załamał. — Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nie jestem ani roztargniona, ani nieuważna, ani niefrasobliwa. Zawsze o wszystko dbam, pilnuję tego…
— Każdemu się może zdarzyć, nawet tak porządnej i sumiennej czarownicy jak ty — odparł uspokajająco, uśmiechając się do mnie szeroko.
— Ja nawet nie pamiętam, kiedy coś ostatnio zgubiłam. — Usłyszałam jego stłumiony śmiech. — Co?
— Wreszcie nazywasz rzeczy po imieniu — oznajmił dumnie. — Byłaś w bibliotece, zgubiłaś gdzieś torbę, a za chwilę ją znajdziemy i tyle. Zdarza się. Jak ona wyglądała?
— Ale nie mnie — mruknęłam, zakładając ręce na klatkę piersiową. — Zwykła, czarna z długim paskiem.
— Gdzie siedziałaś na kolacji? — zapytał, kiedy znaleźliśmy się już w Wielkiej Sali.
Pomieszczenie oświetlały tylko dające blask ozdoby, które znajdowały się na każdej choince, zaczarowane łańcuchy i girlandy oraz księżyc świecący na sklepieniu, co sprawiało, że, będąc w środku, włosy na karku stawały dęba. To wszystko wyglądało o wiele efektowniej niż w ciągu dnia czy wieczorem z zapalonymi świecami, było pięknie.
— Gdzieś tutaj — Mówiąc to, wskazałam palcem miejsce blisko wejścia.
Lumos — wypowiedział zaklęcie Cedrik i ruszył w tamtą stronę, a ja za nim, też zapalając różdżkę.
Szedł powoli, oświetlając sobie drogę i wypatrując zgubionej torby, ja robiłam dokładnie to samo, tyle że z drugiej strony stołu. Nagle zauważyłam, że po coś sięgnął.
— Masz coś? — zapytałam pełna nadziei, kiedy zdążył się podnieść.
— To twoja książka?
— Nie widzę — odpowiedziałam, kiedy wyciągnął przedmiot w moją stronę.
— „Wszystko, co powinieneś wiedzieć o skrzatach domowych” — przeczytał tytuł, po czym bez zastanowienia stwierdził: — Po co ja w ogóle pytam. Oczywiście, że jest twoja.
— Tak! — zawołałam entuzjastycznie, nie zwracając uwagi na jego złośliwy ton. — Zobacz, czy obok nie ma gdzieś torby i reszty rzeczy.
— Nie ma — powiedział, kiedy ponownie się rozejrzał. — O, ale widzę tam chyba jakieś pióro.
— Weź je. Pewnie też musiało mi wypaść — rzekłam niezadowolona i zawiedziona.
— Przynajmniej mamy jakąś poszlakę. — Wzruszył ramionami. — Wiemy już, że twojej torby nie ma w bibliotece, bo przyszłaś z nią tutaj.
— Myślisz, że ktoś ją zabrał? — Zmartwiona opadłam na ławkę, kryjąc twarz w dłoniach. — Tam było za dużo ważnych rzeczy, żeby ktoś mógł ją sobie tak po prostu wziąć. Książki, prace domowe…
— To na pewno — potwierdził moje przypuszczenia. — Ale czym ty się przejmujesz? Żaden normalny uczeń by jej sobie nie przywłaszczył, bo, bądźmy szczerzy, nic ciekawego tam nie było. No chyba że chodzi o gotowe eseje, ale ja osobiście zabrałbym tylko je, a torbę zostawił.
— Masz rację. — Dzięki niemu mój humor trochę się poprawił i przestałam myśleć tak negatywnie.
— Chodź teraz do Filcha. — Trącił mnie delikatnie w ramię. — Wstajesz, czy masz zamiar czekać, aż on sam tu przyjdzie?
Posłusznie podniosłam się z miejsca i wyszłam z nim z Wielkiej Sali.
— Jest dwudziesta pierwsza czterdzieści dziewięć — szepnęłam po spojrzeniu na zegarek na nadgarstku, kiedy stanęliśmy przed gabinetem woźnego. — Niby jeszcze mam dziesięć minut, ale na pewno będzie robił problemy. Sam wiesz, jaki on jest.
— Dlatego ja z nim będę rozmawiać — wytłumaczył.
— Mam nadzieję, że to on ją wziął… — mruknęłam. — Nie zniosę szukania w następnych miejscach.
Cedrik pokiwał głową w zrozumieniu i zapukał do drzwi. Praktycznie od razu usłyszeliśmy głośne i jednocześnie nieprzyjemne, tak niepodobne do tego wydawanego przez Krzywołapa, miauknięcie Pani Norris. Lekko się skrzywiłam, mając wielką ochotę na zatkanie sobie uszu. Na szczęście moment później kot przestał, a do nas doszedł w końcu dźwięk otwieranego zamka.
— Co wy tu robicie o tej porze? — warknął niezadowolony Filch. — Wiecie, która jest już godzina?
— Nie ma jeszcze ciszy nocnej… — zaczęłam.
— Hermiona — upomniał mnie Cedrik, na co prawie niezauważalnie przewróciłam oczami i odsunęłam się bok. — Dobry wieczór, panie Argusie. Chciałbym zapytać, czy nie znalazł pan może dzisiaj w Wielkiej Sali czarnej torby z długim paskiem?
Filch nie odpowiedział, tylko odwrócił się i odszedł, żeby po chwili wrócić. Tym razem trzymał coś w rękach. Coś, co wyglądało jak moja torba! Odetchnęłam z ulgą.
— Tak — powiedział zachrypniętym głosem, niezbyt uprzejmie. — Jutro zostanie przekazana profesor McGonagall, ponieważ znalazłem ją przy stole Gryffindoru. Żegnam.
Po tych słowach woźny tak po prostu zamknął nam drzwi przed nosem. Zdumiona popatrzyłam na równie zdziwionego Cedrika. Szczerze mówiąc, myślałam, że Filch po prostu odda mi tę torbę…
— Nie, nie warto — rzekłam, gdy Diggory chciał zapukać ponownie. — Jutro, od razu jak wstanę, pójdę do McGonagall. Wątpię, żeby nie chciała mi jej oddać, bardziej boję się tego, jak ja jej spojrzę w oczy.
— Mówiłem ci, że to nic takiego, nie masz się czym martwić — rzekł pokrzepiająco. — To co robimy teraz, skoro już wiesz, gdzie jest twoja zguba?
— Jak co robimy? — Spojrzałam na niego, nie ukrywając zdziwienia. — Za chwilę dziesiąta, muszę wracać do wieży. Jeśli jakiś nauczyciel zobaczy mnie o tej porze na korytarzu, będę mieć przechlapane, dostanę szlaban…
— Niech zgadnę, nigdy nie dostałaś szlabanu?
— Nie, a co w tym dziwnego? — powiedziałam, na co on tylko parsknął śmiechem. — Nie chcę stąd wylecieć, więc nie łamię regulaminu.
Pomijając małe wyskoki z Harrym i Ronem, pomyślałam.
— Nudy. — Ziewnął ostentacyjnie.
Wytrącona z równowagi przełknęłam głośno ślinę, patrząc na niego spod byka.
— Jeśli masz zamiar negować mój sposób bycia, nie mamy o czym rozmawiać — wycedziłam. — Dobranoc, idę, bo nie mam zamiaru spędzać ferii, szorując kociołki.
— Merlinie… — usłyszałam zza pleców, wyobrażając sobie, jak teatralnie przewrócił oczami. — Nie widzisz, że ja tylko próbuję się z tobą droczyć?
— Słabo ci to wychodzi — warknęłam, jednak nie zatrzymałam się, dalej idąc z dumnie uniesioną głową. — Dobranoc.
— Przecież żartowałem — odezwał się z nutą zirytowania, najwyraźniej ignorując moją aluzję. — Nie chciałem cię urazić, a ty dobrze o tym wiesz.
— Wiem — powiedziałam, odwracając się w jego stronę, po czym wzruszyłam ramionami.
Cisza.
Staliśmy w połowie schodów między pierwszym a drugim piętrem, nieprzerywanie na siebie patrząc. Na mojej twarzy nie było śladu po wcześniejszym zdenerwowaniu, za to on miał niezrozumiałą minę. Wiedziałam, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw i poniekąd właśnie o to mi chodziło. Czułam się zadowolona, lecz nie dałam tego po sobie poznać.
— Jesteś jak kalejdoskop — mruknął zdezorientowany. — Rozmawiasz ze mną, nagle się denerwujesz, a potem, jak gdyby nigdy nic, normalnie odpowiadasz. To samo podczas szukania tej torby, w pewnym momencie zaczęłaś lekko panikować, a po chwili byłaś już opanowana i spokojna.
— Pierwszy raz słyszę coś takiego — odparłam zaskoczona jego słowami. —  Ale generalnie…
— Rozumiem. — Uniósł wyprostowaną dłoń. — Lepiej zmieńmy temat, bo znowu zaczniesz się ze mną kłócić.
— To nie ja się…
— Wybierasz się na Bal Bożonarodzeniowy? — przerwał mi po raz kolejny, przywdziewając na usta zadowolony uśmiech. Spojrzałam na niego z politowaniem, ale nie skomentowałam jego zachowania. — Mają być Fatalne Jędze.
— Tak — odpowiedziałam lakonicznie, kiedy ponownie ruszyliśmy razem na siódme piętro.
— Z kim?
— Nie zdradzę — powiedziałam z lekkim uśmiechem, będąc ciekawa, jak zareaguje. — Ale za to wiem, z kim ty idziesz.
— A to niby skąd?
— Mam swoje źródła — rzekłam, wzruszając „nieporadnie” ramionami, na co on pokręcił głową.
— Skoro ty wiesz, kogo zaprosiłem, to nie uważasz to za niesprawiedliwe, że ja nie wiem, kto zaprosił ciebie? — zapytał.
— Nie, bo prędzej czy później i tak się dowiesz — odparłam pewnie, chcąc skończyć temat balu. — Precyzując to dokładnie za tydzień.
— Zdążę cię jeszcze pomęczyć — oznajmił. — Swoją drogą myślę, że nie będzie tam tak źle. Ten taniec na początku też nie zrobił na mnie wrażenia.
— Ja właśnie najbardziej się tego boję… — wyznałam. — Zrobię z siebie błazna, ja przecież nie potrafię tańczyć, co dopiero walca.
Westchnęłam, a kiedy po zbyt długim czasie nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, spojrzałam na niego. Cedrik uśmiechał się z satysfakcją i patrzył na mnie zadowolony jak nigdy. Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc, o co chodziło. Zrobiłam coś nie tak?, zaczęłam się zastanawiać.
— Z czego się cieszysz? — spytałam podejrzliwie.
— A z niczego specjalnego — mruknął, udając brak zainteresowania. — Tylko przed chwilą dowiedziałem się, z kim idziesz na bal.
Zamarłam. Niby skąd? Przeanalizowałam moje wcześniejsze słowa, ale niczego niepokojącego przecież nie powiedziałam. Jedynie wspomniałam o walcu i…  Właśnie, o walcu, tańcu rozpoczynającym, który tańczą wyłącznie reprezentanci szkół w turnieju, wraz ze swoimi partnerami, co dopiero po chwili sobie uświadomiłam. Przez moment miałam ochotę palnąć się w czoło za moją nieuwagę, lecz ograniczyłam się do mocnego zaciśnięcia szczęki. Nie wierzyłam w to, że mogłam tak łatwo mu to wyjawić.
— W sumie żałuję, że nie próbowałem zgadywać, bo na pewno udałoby mi się za pierwszym razem — powiedział, szeroko się uśmiechając. — To było za proste.
— Nie wydaje mi się — bąknęłam.
Wątpiłam. Szczerze wątpiłam w to, że potrafiłby zgadnąć. W końcu skąd przyszedłby mu do głowy Wiktor? Chyba że on nie miał na myśli jego, nagle do mnie dotarło. Cedrikowi przecież chodziło o Harry'ego! Tym razem to ja uśmiechnęłam się figlarnie, jednak szybko się opamiętałam, widząc, że zauważył moją nagłą zmianę wyrazu twarzy. Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu.
— W każdym razie chętnie nauczę cię podstawowych kroków walca — oznajmił, gdy znaleźliśmy się przed obrazem Grubej Damy.
— Naprawdę? — zdziwiłam się, a kiedy on przytaknął, dodałam: — Wątpię, że ci się uda. A jeśli już, co jest raczej pewne, stracisz cierpliwość po pięciu minutach.
— Nie wierzę, żebyś była aż tak złym uczniem. — Uśmiechnął się. Znowu. — Inne rzeczy przychodzą ci z łatwością, to i walca się nauczysz.
— Oby — mruknęłam nieprzekonana. — To… Pa.
— Dobranoc — powiedział. — Umówimy się na przyszły tydzień.
— Pasuje — rzekłam. — A, i dziękuję, że pomogłeś mi w poszukiwaniu tej nieszczęsnej torby.
— Przyjemność po mojej stronie. — Uśmiechnął się szelmowsko. — Śpij dobrze.
Westchnęłam i, cały czas myśląc o ostatniej spędzonej z nim godzinie, weszłam do pokoju wspólnego.


Niedzielę rozpoczęłam od wczesnej wizyty w gabinecie profesor McGonagall, gdzie odebrałam zgubioną torbę. Ledwo zniosłam te kilka minut oraz jej nieprzychylny, a raczej karcący wzrok, cały czas mając ochotę zapaść się pod ziemię. Po podziękowaniu nauczycielce wyszłam z pomieszczenia, czując delikatnie palące rumieńce na policzkach i głęboko wzdychając. Miałam wielką nadzieję, że szybko zapomni o tym wstydliwym incydencie.
Reszta dnia zleciała mi na odrabianiu pozostałych zadań domowych, których nie dokończyłam w sobotę. W bibliotece były pustki, co niesamowicie mnie cieszyło, ponieważ w spokoju mogłam pogawędzić z Wiktorem.
Wieczorem, wróciwszy do wieży, jak zwykle ujrzałam moich przyjaciół przy kominku. Powiedziałam im szybkie dobranoc i poszłam do dormitorium, gdzie położyłam się spać.


— Ale jesteś pewna, że to zadziała, Ginny? — zapytałam, kiedy siedziałyśmy w jej dormitorium w poniedziałkowe popołudnie.
— Na sto procent! — zawołała radośnie. — Mama napisała, że wyśle ją razem z sukienką w tym tygodniu, bo ostatnio nie miała czasu.
Przytaknęłam. Ulizanna była podobno bardzo skuteczna i liczyłam, że poradzi sobie nawet z moimi niesfornymi włosami. Nie wiedziałam tylko, jaka ilość będzie potrzebna i jak długo zajmie nam nakładanie jej.
— A co z twoją sukienką? Mówiłaś, że masz jakąś.
— Tak, rodzice kupili mi ją w Wiedniu, jak byliśmy tam na wakacjach w tym roku — oznajmiłam. — Taki jasnożółty kolor, coś à la kanarkowy.
— To świetnie — powiedziała radośnie. — Wysłałaś już do nich list?
— Zrobię to dzisiaj przed kolacją — odpowiedziałam.
— Co myślisz o jutrzejszym wypadzie do Hogsmeade? — zaproponowała. — Mogłybyśmy poszukać ozdób do włosów albo jakiegoś naszyjnika.
— O, nie — zaprotestowałam. — Chodzenie po sklepach nie jest dla mnie.
— Ale poszłybyśmy tylko do Gladragi, potem możemy iść na przykład na piwo kremowe — rzekła. — Albo do księgarni? Miodowego Królestwa?
Merlinie, nie wyobrażałam sobie pójść do jakiegokolwiek sklepu odzieżowego. Podejrzewałam, że zupełnie bym się tam nie odnalazła, a swoją drogą normalne poruszanie się  w niecały tydzień przed balem graniczyło z cudem przez gromadzące się tłumy. Jednak z drugiej strony mogłabym wtedy kupić prezenty dla moich przyjaciół na Boże Narodzenie, gdyż nie miałam kiedy tego zrobić. Od pewnego czasu zastanawiałam się, co mogłam im wszystkim dać, i miałam już jakieś pomysły. Biłam się także z myślami, czy dobrym posunięciem byłby podarunek dla Cedrika, ale wciąż nie wiedziałam, co z tym zrobić.
— Dobrze. — Przytaknęłam, po czym szeroko się uśmiechnęłam.


Wieczorem po kolacji udałam się do sowiarni, aby wysłać napisany przed posiłkiem list do rodziców, gdzie zawarłam prośbę dotyczącą sukienki i jeszcze jednej rzeczy. Miałam nadzieję, że nie zbłaźnię się, dając to…
— A jeśli chodzi o tę lekcję walca, na której tak bardzo ci zależało, to myślę, że jutro będzie idealnie — usłyszałam zza pleców, wracając do wieży.
Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego z rękami w kieszeniach Cedrika. Zaśmiałam się na ten widok oraz stanęłam do niego przodem.
— Po obiedzie — dopowiedziałam, kiwając znacząco głową.
— Gdyby jeszcze tylko znalazło się pomieszczenie, gdzie byłoby dużo miejsca i nikt by nam nie przeszkadzał… — Udał zamyślonego, podtrzymując brodę dłonią i patrząc w jakiś daleki punkt za mną. — Nic mi nie przychodzi do głowy.
— Hm — zaczęłam intensywnie nad tym myśleć.
Opustoszała komnata, do której nikt na pewno by nie zajrzał… Wzruszyłam ramionami, gdy nic nie wymyśliłam.
— Może jakaś wieża? — zapytał, a mnie nagle olśniło.
— Spotkajmy się jutro na pierwszym piętrze — wypaliłam, a kiedy ujrzałam jego pytający wzrok, dodałam: — Zaufaj mi, znam świetne miejsce.
— Ale jakie?
— Zobaczysz — rzekłam uśmiechnięta i usatysfakcjonowana ze swojego pomysłu, po czym szybko się pożegnałam. — Do jutra!
— Cześć — zawołał, a ja pobiegłam schodami na siódme piętro.


We wtorek obudziłam się dosyć późno, bo, wstając z łóżka, spojrzałam na budzik wskazujący już piętnaście po dziewiątej. Lekkie wyrzuty sumienia przeszły mi, widząc dalej smacznie śpiące Lavender i Parvati, które raczej nie przejmowały się faktem, że marnowały wolny czas.
Od razu ruszyłam do łazienki, lecz widok za oknem przykuł moją uwagę, przez co zatrzymałam się i wyjrzałam przez nie jeszcze raz, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wszystko było białe: błonia, szklarnie, mury zamku. Wreszcie padał śnieg, zaczęła się prawdziwa zima, a co najważniejsze — świąteczny klimat stał się bardziej wyczuwalny. Mimo że niebo dalej pozostawało zachmurzone, atmosfera na dworze nie wydawała się już taka smętna i jesienna, co napawało mnie radością.
Z lepszym humorem wykonałam poranną toaletę i ubrałam się w cieplejsze rzeczy, a do Wielkiej Sali przyszłam z puchową kurtką, szalikiem i wełnianą czapką w ręce oraz torbą na ramieniu. W jadalni czekała na mnie Ginny, z którą po szybkim śniadaniu ruszyłam do Hogsmeade.
W wiosce spędziłyśmy parę godzin aż do obiadu. Najpierw poszłyśmy do Gladragi, gdzie Ruda doradziła mi kupno ładnej, ozdobnej spinki do włosów z małymi cyrkoniami. Po jej trwających dobre kilka minut namowach zgodziłam się, gdyż świecidełko nie kosztowało fortuny, a czternaście sykli czyli niecały galeon. Ceny reszty rzeczy zdecydowanie nie zachęciły nas do dalszego przebywania w tym sklepie, więc bez dłuższego zastanowienia opuściłyśmy lokal.
Postanowiłam jednak, że wrócę tam po bransoletkę dla Ginny, która tak bardzo jej się spodobała, ale z wiadomej przyczyny nie mogła jej kupić. Stwierdziłam, że będzie to idealny prezent, i warto wydać półtora galeona, aby zobaczyć jej uśmiech.
U Derwisza i Bangesa znalazłam książkę pt. „Brytyjskie i irlandzkie drużyny quidditcha”, nadającą się idealnie na prezent dla Harry'ego oraz nowe magiczne figury szachowe dla Rona. Miałam nadzieję, że chłopcy będą zadowoleni.
Po zakupach z zaczerwienionymi policzkami i nosem od mrozu udałyśmy się do „Trzech Mioteł”, gdzie spotkałyśmy naszych przyjaciół. Razem wypiliśmy po kufrze kremowego piwa, które w ekspresowym tempie nas rozgrzało. Wychodząc, skłamałam, że musiałam się jeszcze wrócić po nowe pióro do Scrivenshafta, jednakże w rzeczywistości, kiedy oni ruszyli do zamku, pobiegłam po prezent dla Ginny. Nie poszło mi to niestety tak sprawnie, jak początkowo zakładałam, przez śliski lód na drogach, zimny wiatr i wpadający w oczy śnieg.
Dopiero po piętnastu minutach dostałam się z powrotem do Hogwartu. Wyczerpana opadłam na ławkę w Wielkiej Sali, gdy wróciłam z wieży, aby zanieść rzeczy. Wprost nie mogłam się doczekać zjedzenia ciepłego posiłku i od razu wzięłam się za nakładanie potraw na talerz.
— Widzę, że trochę zgłodniałaś — zauważył Ron, przełknąwszy ostatni kęs.
— Trochę — odpowiedziałam, wzruszając ramionami, po czym od razu wzięłam się za jedzenie, na co Harry głośno się zaśmiał.
Popatrzyłam na nich pobłażliwie i również szeroko się uśmiechnęłam.


Po obiedzie udałam się na pierwsze piętro, gdzie umówiłam się dzień wcześniej z Cedrikiem, a on już tam na mnie czekał. Opierał się nonszalancko o ścianę z zamyśloną miną, obracając różdżkę w dłoniach. Z tamtej perspektywy wydawał się bardzo poważny, zupełnie inaczej niż zwykle.
— Hej — przywitałam się, gdy cicho do niego podeszłam.
On tylko lekko się wzdrygnął i podniósł wzrok, rozszerzając usta w uśmiechu jak za każdym razem. Miał manię uśmiechania się, definitywnie.
— Cześć — rzekł, odpychając się i stając obok. — To prowadź.
— Ym, właściwie to tam — powiedziałam, wskazując palcem na drzwi znajdujące się na ukos od naszej dwójki.
— Damska toaleta? — spytał zdumiony, patrząc na mnie dziwnie.
— Nie wiesz o Jęczącej Marcie i jej łazience? — Wysoko uniosłam brwi. — Naprawdę?
— Słyszałem o niej, ale nie wiedziałam, że to tu — wytłumaczył się. — W takim razie pasuje, nie mam żadnych obiekcji.
— Świetnie, dziękuję za zezwolenie — zironizowałam, a  on tylko poszerzył uśmiech. — Chodź.
Weszliśmy do przyciemnionego pomieszczenia, co, jak przypuszczałam, powodował śnieg na oknach i zachmurzone niebo. W środku było trochę zimniej niż na korytarzu, przez co odruchowo się otrząsnęłam, a w powietrzu poczułam wilgoć. Cedrik zaś wszedł dalej, przyglądając się uszkodzonym kafelkom i umywalkom. Potem machnął różdżką, wypowiadając po cichu zaklęcie, którego nie udało mi się wyłapać. Moment później słyszałam pierwsze nuty utworu granego na fortepianie. Muzyka była melodyjna, zdecydowanie wpadająca w ucho, i nadawała się idealnie do wolniejszego, ale płynnego tańca.
— Tak z teorii, może to pomoże ci trochę zrozumieć ten taniec — zaczął — kroki do przodu stawiasz od pięty, kroki do tyłu od palców, a kroki boczne na całej podeszwie. Metrum to trzy czwarte.
Zanotowałam sobie w pamięci schemat utworu i słowa Diggory'ego dotyczące kroków.
Poczułam się trochę nieswojo i niepewnie, nie wiedziałam, jak się zachować. Skrępowana podałam mu dłoń, kiedy wyciągnął swoją w moim kierunku. Po chwili poczułam jego rękę na łopatce.
— Po pierwsze, musisz się rozluźnić — pouczył, podnosząc nasze złączone dłonie na wysokość twarzy. — Chyba że chcesz wyglądać jak kłoda.
Chciałam wziąć sobie jego uwagę do serca, jednak czułam, że im bardziej się starałam, tym bardziej robiłam się zdenerwowana.
— Nie możesz być taka spięta — mruknął, marszcząc czoło. — Walc ma być płynny, lekki, falujący, a nie będzie taki, jeśli się nie rozluźnisz.
— Próbuję — jęknęłam.
Miałam ochotę rzucić tym wszystkim i wrócić do dormitorium.
— Zamknij oczy i unormuj swój oddech, oddychaj powoli i miarowo — rozkazał, na co ja spojrzałam na niego niezrozumiale. — Rób, co mówię. Powinno pomóc.
Wykonałam jego polecenie i przez jakiś czas stałam z opuszczonymi powiekami, nabierając powietrza do płuc nosem i powoli wypuszczając je ustami. Nie zdążyłam jeszcze otworzyć oczu, gdy poczułam, że Cedrik przyciągnął mój tułów bardziej do siebie, mocno mnie trzymając. Do nozdrzy dostał mi się jego piżmowo-cedrowy zapach. Poruszył się powoli do tyłu tanecznym krokiem, po czym zrobił to samo do przodu, cały czas mną kierując. Powtórzył to jeszcze kilka razy i, musiałam przyznać, nie było najgorzej.
— Au — skrzywił się, a ja zrobiłam przestraszoną minę.
— Przepraszam! — od razu zawołałam zarumieniona. Myślałam, że spalę się ze wstydu. — Nie chciałam cię nadepnąć!
Popatrzył na mnie z politowaniem, a ja tylko uśmiechnęłam się przepraszająco. Zdarzało się to co chwilę, a kiedy udawało mi się nie nastąpić stopą na jego przez dłuższy czas, musiałam poślizgnąć się na mokrej posadzce. Co za kompromitująca sytuacja.
— Przynajmniej jesteś już w miarę rozluźniona i tańczysz rytmicznie — oznajmił, uśmiechając się. — Bo to, że jesteś łamagą, nie zmieni nic.
Przewróciłam oczami, spoglądając na niego z zaciętą miną, aczkolwiek zażenowana w duchu przyznałam mu rację.
Zdarzało mi się jeszcze nadepnąć Cedrika, lecz o wiele częściej myliłam strony, co po pewnym czasie również udało mi się okiełznać.
— To podstawowe kroki, zdajesz sobie z tego sprawę? — zapytał, kiedy czułam się wykończona. Stwierdziliśmy, że półtorej godziny walca z krótkimi przerwami wystarczy na jeden dzień.
— Tak — powiedziałam, dalej będąc z siebie całkiem zadowolona. Jak na pierwszy raz, nie było tak źle, pomijając oczywiście początek. Później szło mi coraz lepiej, dużo musiałam jeszcze poprawić, ale większość miałam już opanowaną. — Myślisz, że dam radę?
— Na pewno, ten twój tajemniczy partner będzie zadowolony — potwierdził, puszczając mi oczko. Tak mało wiedział, pomyślałam. — Spotkamy się jeszcze raz przed balem i wszystko powtórzymy, plus nauczę cię kilku trudniejszych rzeczy, hm?
— Okej — zgodziłam się, wycierając pot z czoła. — Swoją drogą, skąd ty to wszystko umiesz?
— Mama nalegała, abym nauczył się tańczyć — oznajmił, wzruszając ramionami. — Po prostu. W szczególności, że walc angielski jest łatwy. Sama widzisz, że wyuczenie się tych kilku podstawowych kroków nie przysporzyło ci wielu trudności. Jestem z ciebie naprawdę dumny. Myślałem, że będziesz oporniejsza.
— Ja oporniejsza? — zdziwiłam się, na co on tylko głośno się zaśmiał.
— Ten początek był straszny — przyznał. — Wydawało mi się, że przed nami jeszcze długa droga, ale rozkręciłaś się.
— Szybko się uczę — mruknęłam, wzruszając ramionami.
— Na Merlina, jest już po czwartej — powiedział nagle, uprzednio spojrzawszy na zegarek. — Przepraszam, ale będę się zbierać. Muszę jeszcze coś załatwić.
— Jasne, nie ma sprawy — odpowiedziałam lekko zawiedziona. Miałam nadzieję porozmawiać z nim trochę dłużej.
— Piątek o tej samej porze? — zapytał, uśmiechając się pogodnie i podnosząc ciało z zimnej posadzki, co ja wykonałam zaraz po nim.
— Mhm — odrzekłam i razem wyszliśmy z pomieszczenia.
Dziwił mnie fakt, że w łazience ani razu nie pojawiła się Marta. Owszem, zdarzyło się parę razy, żebym jej nie spotkała, ale na pewno nie przez tak długi czas. Może wędruje rurami po Hogwarcie?, zastanowiłam się w myślach.
— Do zobaczenia — pożegnał się, na co ja kiwnęłam głową, i odszedł.
Zdążyłam jeszcze pomachać w jego stronę oraz wróciłam do pokoju wspólnego, gdzie jak zwykle zastałam Harry'ego i Rona siedzącego z Deanem i Seamusem na kanapie. Wszyscy czterej grali w eksplodującego durnia.
— Jestem — przywitałam się, kiedy Potterowi akurat wybuchły karty. Rozbawiona głośno się zaśmiałam, tym samym zwracając na siebie ich uwagę.
— Gdzie byłaś? — zapytał mnie po chwili Weasley.
— Em, właściwie to nigdzie — odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc mówić o tym przy wszystkich, że spotkałam się z Cedrikiem Diggorym, i prędko zmieniłam temat: — Zaczęliście już zadanie domowe? Nauczyciele zadali tego od groma.
— Hermiono — jęknął Harry. — Proszę, są ferie…
— Co z tego? Ostrzegam was, że nie zdążycie, jeśli zaczniecie dzień przed. — Popatrzyłam na nich poważnym wzrokiem, na co oni tylko przewrócili oczami. — Dodatkowo, Harry, przypominam ci, że ty masz coś jeszcze do zrobienia.
— Wiem, wiem — mruknął.
— Jutro — powiedział Ron, po czym, widząc, że nie byłam przekonana, dodał: — Obiecujemy!
Szczerze liczyłam, że w końcu wezmą się do pracy i mnie posłuchają. Uśmiechnęłam się szeroko i zabrałam się za przeglądanie Proroka Codziennego, myśląc głównie o zbliżającym się balu oraz kolejnej „lekcji” z Cedrikiem.

_________
Strasznie przepraszam! Nie było mnie prawie trzy miesiące i mam ochotę spalić się ze wstydu. Znowu z drugiej strony w kwietniu miałam egzaminy i aż do dwudziestego nie myślałam nawet o nowym rozdziale. To, że później w ogóle nie umiałam się zabrać za pisanie, jest inną sprawą… 
Mam jednak nadzieję, że dacie jakiś znak życia i napiszecie, czy chociaż trochę wam się ta notka spodobała. Proszę? 
Swoją drogą, ten rozdział ma trzynaście stron. Dalej trudno mi w to uwierzyć, bo to zdecydowanie mój rekord! Mam nadzieję, że zrekompensowałam wam tak długą nieobecność, ale teraz pytanie, czy nie przesadziłam i czy nie stworzyłam tasiemca? Koniecznie dajcie znać, bo wtedy będę wiedziała na przyszłość! 
A, i zdradzę wam, że w następnym rozdziale pojawi się już Bal Bożonarodzeniowy! Czy tylko ja nie umiem się go doczekać?  Co tam, że jest koniec maja, a ja będę pisać o świętach... No i postaram się, żeby notka nie była taka długa jak ta.  +Takie małe święto, bo opowiadanie ma już 100 stron (Times New Roman, 12)! :D  
Betowała Degausser, której bardzo dziękuję! 

25 komentarzy:

  1. Hej :)
    Trafiłam tu przypadkiem i w ciągu jednego dnia przeczytałam całego bloga. Jest naprawdę świetny :D
    Nie mogę się doczekać Balu Bożonarodzeniowego, a szczególnie reakcji wszystkich na partnera Hermiony jak i na jej zewnętrzną odmianę :)
    Powodzenia i życzę weny <3
    Mam nadzieję, że nowy rozdział już nie długo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się spodobało! Ja za to nie mogę doczekać się opisywania tego wszystkiego, bo czekałam na to praktycznie od samego początku. :D
      Dziękuję bardzo, a co do nowego rozdziału, zaczęłam już go pisać i mam nadzieję, że dam radę wstawić go jeszcze w czerwcu. :)

      Usuń
  2. Czekanie opłaciło się 10000% <3 Ten zaciesz kiedy zobaczyłam nowy rozdział po prostu bezcenny <3 najlepsze opowiadanie jakie do tej pory znalazłam C: Masz ogromny talent i łatwość pisania a to się ceni <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo <3 Niezmiernie mi miło i bardzo się cieszę, że moje opowiadanie spodobało ci się aż tak!

      Usuń
  3. Genialny jak zawsze!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj znalazłam Twojego bloga i w kilka godzin przeczytałam całego. Jednym tchem :) z tego co rozumiem, jesteś w klasie maturalnej, egzaminy się skończyły, dlatego liczę że następny rozdział będzie jak najszybciej. Czekam z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wnioskuję w takim razie, że Ci się spodobało, z czego bardzo się cieszę!
      Co do klasy maturalnej, to nie, haha, jestem w ostatniej klasie gimnazjum, więc trochę nauki jeszcze mam, a rozdział powinien pojawić się do końca czerwca, ale niczego nie obiecuję. :D

      Usuń
  5. Cudowny szablon. Napisałaś mega długi rozdział - szacun :D
    trzymaj się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, szablon piękny, a wykonała go Mia z land-of-grafic.blogspot.com :)
      Zdaję sobie sprawę, że jest długi, i mam nadzieję, że nie zrobił się przez to tasiemcowaty, a w miarę szybko się go czytało.
      Dziękuję za komentarz! :D

      Usuń
  6. Przeczytałam wszystko jednym tchem. Mam jutro egzaminy, a mimo to cały ranek spędziłam na czytaniu Twojego bloga, ale nie żałuje :) jeny, nie przejmowałabym się teraz nawet poprawką!
    Piszesz ciekawie, a historia od razu mnie wciągnęła. Raz czytałam tylko o Cedriku i Hermionie, dość długa partówka, ale potem nie trafiłam na nic ciekawego. W ogóle mało jest opowiadań o tej parze. Ale Ty świetnie opisujesz ich relacje! Trochę szkoda, że tak mało Cedrika. Ale nie mogę się doczekać następnego rozdziału ;D bal... Chcę już się dowiedzieć jaka będzie reakcja Cedrika na Hermione i jej partnera! A Cho nigdy nie lubiłam. Ani w książce ani w filmie, więc mam nadzieję, że szybko chłopak przejrzy na oczy ;D
    Informuje też, że po zakończeniu czytania niezwłocznie dodałam Cię do linków :www.potterowskie-jednopartowki.blogspot.com
    Pozdrawiam i pisz szybko! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, nie zdajesz sobie sprawy, jak miło czyta się takie słowa. <3
      Chciałabym, żeby było więcej Cedrika, ale zdecydowałam się na pisanie z perspektywy Hermiony, czego żałuję, bo wiem, że, pisząc w narracji trzecioosobowej, mogłabym rozwinąć to opowiadanie. :/
      A co do balu, ja też strasznie nie mogę się go doczekać. Pisać już zaczęłam, ale teraz mam przerwę, bo muszę ustabilizować oceny w szkole. :D
      W każdym razie ja też pozdrawiam i na pewno do Ciebie wpadnę!

      Usuń
  7. Jak ja się nie mogę doczekać balu *-* Naprawdę. Zmieniłaś mój punkt widzenia na Cerdrika, bo zanim trafiłam na twojego bloga, mój stosunek do niego był raczej negatywny. Mimo iż na razie bardzo trzymasz się fabuły książkowej, mam szczerą nadzieję na miłosny happy end, a jak myślę o tym, że mógłabyś uśmiercić Cerdrika, łzy nachodzą mi do oczu. Co jest właściwie bardzo ciekawe, bo nigdy nie płakałam na jego śmierci ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie o nich, które przeczytałam, również bardzo zmieniło mój stosunek do niego. Ja chyba też cały czas to robię, bo z każdym rozdziałem uwielbiam go jeszcze bardziej!
      A co do epilogu, to nie wszystko jest jeszcze przesądzone. :D

      Usuń
  8. Genialne! Czekam z niecierpliwością na rozwój akcji i Balu. Zagladam tu od pazdziernika prawie codziennie! Weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiaj buszowałam po necie w poszukiwaniu jakiegoś ciekawgo fakfika z Cedrikiem i o! Wspaniały styl, nie mogę doczekać się dalszego ciągu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie żałuję, że jest o nim tak mało w polskim fandomie :( dziękuję bardzo i cieszę się, że Ci się podobało! :D

      Usuń
  10. Jedynym minusem twojego opowiadania jest to, że rozdziały pojawiają się bardzo rzadko i nieregularnie. Jednak rozumiem to, że każdy ma jakieś prywatne życie, anie cały czas siedzi przy komputerze, no i wena nie zawsze się pojawia wtedy kiedy mamy czas :) Mimo tego uwielbiam twojego bloga i z niecierpliwością czekam na nowe wpisy. Mam nadzieję, że wena Cię nigdy nie opuści i nie zostawisz niedokończanego opowiadania. Kiedy widzę jak wolno rozwija się ich miłość (swoją drogą to świetnie, że przedstawiłaś to tak realistycznie, a nie ledwo zamienili ze sobą dwa zdania, a już miłość po grób) liczę, że w planach jest jeszcze sporo rozdziałów. Masz jakieś plany co do tego ile ich jeszcze napiszesz? Pozdrawiam Zuzia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie porzucę tego opowiadania, to mogę obiecać. Postanowiłam, że nie zacznę pisać czegoś nowego, nie ukończywszy tego i mam zamiar się tego trzymać. :)
      Wiem i strasznie chciałabym to zmienić, ale podczas roku szkolnego nie miałam czasu, a teraz wyjechałam na parę dni i nie mam jak. :/
      Dziękuję bardzo za miłe słowa, bardzo się cieszę, że Ci się podoba! <3
      A co do rozdziałów to myślę, że zmieszczę się w 35. :)

      Usuń
  11. Zawsze się zastanawiałam, jak to jest pisać o świętach w środku lata? :D Nie wiem, czy ja bym się na to zdecydowała, wolałabym chyba czekać na zimowy klimat, ale jak się pisze opowiadanie, to niestety nie można sobie dostosować pory roku do rozdziału, bu.
    Dobra, co to tam było na początku? PATILKI, oczywiście. Haaaa, udławcie się, zołzy! Tzn. tam była chyba jedna Patilka i Lavender, ale who cares. Nie mogę się doczekać, jak skisną z zazdrości, gdy zobaczą, z kim przyjdzie Hermiona. O matko, chcę to poczuć! Mwahaha. Serio, wkurzyły mnie niemiłosiernie, więc dobra robota. :d
    Potem był Harry i bezmózgi laluś Diggory. Łooo. Aż mnie wcięło w fotel, szczerze mówiąc. Nie spodziewałam się, że Potter aż tak się napalił na Cho, żeby wymyślać Cedrikowi, ale w sumie to rozumiem. Sprzątnął mu laskę sprzed nosa, no i… jest ładny i mądry – jest czego zazdrościć, hah. ;D I tak, nie umknęło mojej uwadze to, że Hermiona chciała go bronić. <3 W ogóle jej ciągłe zapewnienia, że przecież ona z Puchonem to tylko tak rozmawiają, kolegują się, nic wielkiego – JASNE. Biedna Hermiona, jeszcze nie ma o niczym pojęcia. :D
    Mówiłam wcześniej o tym, że nie widać przyjaźni Hermiony z Harrym i Ronem. W ostatnich dwóch rozdziałach było tego trochę więcej, ale tak sobie pomyślałam, że to moje wrażenie może być też spowodowane tym, że gdy ona zaczyna mówić o nauce (a robi to nieustannie, jak to Hermiona :d), oni wywracają oczami. A wywracanie oczami dla mnie jest dość drwiące, szydercze. I nie wiem, może to przewracanie oczami jest takie z czułością i sentymentem, że okej, okej, Hermiona, wiesz, że i tak cię kochamy. Ale jakoś tego nie zauważyłam. Może jakby się przy tym uśmiechnęli, to byłoby lepiej. Nie wiem. Może po prostu przeoczyłam oznaki ich przyjaźni, a może jestem zbyt wrażliwa w tej kwestii. ;)
    Tekst „nie zgubiłam, po prostu gdzieś zostawiłam/położyłam” to też mój tekst i to jak Hermiona się przejmowała, że nie ma tej torby i że będzie musiała iść do nią do McGonnagall (FILCH lmao <3) – uwielbiam Cię za odwzorowanie jej, bo jest to totalnie genialne i kanoniczne.
    A na koniec zostawiłaś nam wisienkę w postaci Cedrika, który myśli, że Hermiona idzie z Harrym. O Merlinie, nie masz pojęcia, jaki ja mam teraz zaciesz na buzi. I nie mogę się doczekać jego reakcji, jak wyjdzie na jaw, że uczył ją walca, a ona zatańczy go z Krumem. Omnomnom to będzie wyśmienite! :D
    Trzymam kciuki, żeby wena i czas sprzyjały. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, skupiłam się na fabule i zapomniałam dać znać, że w ogóle nie czułam tutaj tej długości. Dużo się działo, było ciekawie i się nie nudziłam. :)

      Usuń
    2. No właśnie, chociaż w sumie jest już po wakacjach, więc na co innego teraz czekać jak nie na święta? :D Może to pozwoli mi się wczuć w ten klimat, hah.

      Chciałam jakoś usprawiedliwić tę nagłą zmianę nastawienia Hermiony do strojenia się itd. i potrzebowałam konkretnego powodu. Tzn. domyślam się, że pójście na bal z jednym z reprezentantów jest już wystarczające, no ale w końcu to Granger. :D

      Co do Harry’ego, w Czarze Ognia zostało użyte takie określenie i stwierdziłam, że idealnie nada się w rozmowie z Hermioną. I w sumie jakoś tak lubię ten fragment. :D

      Hmm, pisząc o tym przewracaniu oczami, nie miałam na myśli właśnie takiego szyderczego i drwiącego gestu, a coś w stylu „a ta znowu o tym”, w każdym razie na pewno niczego złego. No ale dzięki jeszcze raz za zwrócenie na to uwagi, bo będę pamiętać i postaram się jakoś inaczej to sformułować. :)

      Mój też! Bo w końcu legitymację na przystanku zostawiłam specjalnie…

      Ja mam to samo! Nie mogę się tego doczekać, a pisanie następnego rozdziału w sumie posunęło się ostatnio trochę dalej o jakieś dwie strony i mam wielką nadzieję, żeby skończyć go do końca września, ale niczego nie obiecuję, bo wyznaczanie sobie deadline’ów wychodzi mi słabo. <3

      Usuń
    3. +Znowu bardzo dziękuję za taki wspaniały komentarz i cieszę się, że nie zmęczyła Cię ta długość, bo naprawdę bałam się, czy nie przesadziłam. <3

      Usuń