Wszedłszy do Wielkiej Sali, zamarłam. Rozejrzałam się dookoła, zwracając uwagę na każdy element. Trudno było mi wyrazić słowami to, jak się czułam. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że właśnie zaczynały się święta.
Dwanaście potężnych choinek przystrojonych w najróżniejsze dekoracje stało przy bocznych ścianach. Na iglastych gałęziach świerków pojawiły się nawet hukające złote sowy czy nietopniejące płatki śniegu. Stoły były przystrojone w świecące girlandy w poszczególnych kolorach, a miejsce, gdzie zasiadali nauczyciele, odznaczało się migoczącymi łańcuchami we wszystkich czterech barwach domów.
Oczarowana weszłam w głąb pomieszczenia, zauważając jeszcze więcej przykuwających wzrok ozdób. Niemalże wszędzie zostały powieszone czerwone jagody ostrokrzewu na zmianę z lukrowymi laskami. Znalazłam je nawet na oparciu krzesła, na którym po chwili usiadłam.
Nie mogąc przestać zachwycać się wszystkimi dekoracjami, uniosłam głowę i spojrzałam na zaczarowany sufit, skąd, wydawało się, spadał puszysty śnieg, aby w połowie drogi gdzieś zniknąć. I mimo że nie sposób było zignorować deszczową pogodę na zewnątrz, świąteczną atmosferę w zamku odczuwało się na każdym kroku, o czym świadczyły chociażby bombki znajdujące się na poręczach, zwisające z obrazów czy zbroje śpiewające kolędy, których tak się przestraszyłam, idąc tamtego dnia na śniadanie.
— Robi wrażenie, prawda? — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ginny.
Uśmiechnęłam się do niej i potwierdziłam jej słowa, przytakując. Zupełnie nie potrafiłam skupić się na płatkach z mlekiem, gdyż cały czas wyłapywałam nowe elementy wystroju Wielkiej Sali. Od zawsze miałam słabość do takich rzeczy, a w tym roku nauczyciele naprawdę się postarali. Zadbali o każdy najmniejszy szczegół, a to wszystko po to, aby pokazać się z jak najlepszej strony przed naszymi gośćmi. Przynajmniej tak podejrzewałam.
— Nie chcę myśleć o tym, co przygotują na Bal Bożonarodzeniowy — powiedziała po jakimś czasie, a po chwili zamieszała łyżką w owsiance. — Słyszałaś, że mają zagrać Fatalne Jędze? To podobno zasługa Dumbledore'a.
— Kto? — Spojrzałam na nią zdziwiona, nie wiedząc, o kogo jej chodziło. — Mogłabyś powtórzyć?
— Nie znasz Fatalnych Jędz? Poważnie? — zapytała, unosząc brwi, a kiedy zaprzeczyłam, dodała najwyraźniej dalej zdumiona: — Jeden z najpopularniejszych magicznych zespołów, są całkiem nieźli.
— Pierwsze słyszę — mruknęłam bardziej do siebie niż do niej.
— Ale mówię ci, jak zobaczysz ich głównego gitarzystę, Kirleya Duke'a, na żywo, zmiękną ci kolana — zapewniła mnie, kiwając znacząco głową.
— Och, Ginny… — Przewróciłam oczami. — On na pewno jest jakieś dwadzieścia lat starszy od nas, jak nie więcej.
Ona tylko wzruszyła ramionami i powróciła do jedzenia, a ja, widząc chłopców przy wejściu, radośnie im pomachałam.
Sprawdzian z eliksirów na ostatniej lekcji trwał od ponad godziny i właśnie mijało ostatnie piętnaście minut. Moje antidotum było już gotowe, czekało jedynie na ostatnie zamieszanie w kierunku odwrotnym do obrotu wskazówek zegara, ale musiałam to zrobić dopiero, gdy substancja zmieni kolor na błękitny. Na razie wszystko szło po mojej myśli i nie zanosiło się na gwałtowne pogorszenie pracy. Popatrzyłam do kociołka, ale wywar dalej miał jasnozieloną barwę, więc rozejrzałam się po pomieszczeniu i zobaczyłam zdezorientowanego Pottera. Ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w scyzoryk, najwyraźniej nie wiedząc, co robić.
— Harry! — warknęłam cicho, po czym szybko opuściłam głowę, nie dając po sobie poznać, że głos, który przed chwilą zaniepokoił profesora Snape'a, należał do mnie.
Nauczyciel podniósł wzrok z pergaminu i „prześwietlił” całą klasą. Kiedy wrócił do wcześniej wykonywanej czynności, spróbowałam jeszcze raz, jednak tym razem z lepszym skutkiem.
— Harry, skup się! — Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie pytająco, na co ja ruchem ust chciałam mu przekazać informację o bezoarze, który leżał nienaruszony na jego ławce.
Miałam nadzieję, że zrozumiał, ale on jedynie potrząsnął głową i więcej nie zwracał na mnie uwagi. Westchnęłam poirytowana, gdyż chciałam mu pomóc. Zignorowałam go i ostatni raz zamieszałam w swoim kociołku, obserwując, jak gęsta ciecz szybko zmieniła barwę na turkusową.
— Koniec czasu — oznajmił chłodno profesor, po czym rozpoczął swoją wędrówkę po klasie.
Na samym początku, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, wyczyścił Neville'owi kociołek, a potem zabrał się za sprawdzanie mojej pracy. Niezadowolony, że nie miał się czego doczepić, zrobił skwaszoną minę, burknął „Powyżej Oczekiwań” i odszedł.
Jego humor po ujrzeniu antidotum Harry'ego momentalnie się poprawił i z tym swoim złośliwym uśmiechem na twarzy opróżnił naczynie, po czym wystawił mu Trolla, kpiąc, że zapomniał o tej najważniejszej rzeczy…
Potter jednak zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Dzwonek dopiero co zabrzmiał, a jego już nie było w lochach, wcześniej powiedziawszy, że spotkamy się na kolacji. Spojrzałam zdezorientowana na Rona, ale on też nie wiedział, o co chodziło. Jedynie wzruszył ramionami i bez słowa razem ruszyliśmy na siódme piętro.
Po zajęciach zgubiłam gdzieś moich przyjaciół. Nie miałam pojęcia, co robili, mogłam tylko podejrzewać, że siedzieli w pokoju wspólnym i grali w eksplodującego durnia czy inną głupią grę, korzystając z wolnego czasu.
Ja stwierdziłam, że prace domowe zadane na ferie zacznę już w sobotę, a tamtego dnia będę kontynuować poszukiwania książek o skrzatach domowych w bibliotece. Nie znalazłam nic nowego, więc poszłam na kolację, mając nadzieję, że spotkam Harry'ego, Rona lub Ginny, jednak tam ich nie zastałam.
Spędziłam w Wielkiej Sali ponad dwadzieścia minut, licząc, że któreś z nich w końcu się pojawi. Po tym czasie dałam sobie spokój i ruszyłam do pokoju wspólnego, myśląc tylko o tym, czemu ich nie było, skoro rzadko kiedy odpuszczali posiłek, w szczególności Weasleyowie. A jeśli coś się stało?, zapytałam siebie w myślach.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, zauważyłam Rona z opuszczoną głową, pocieszającą go Ginny i Harry'ego siedzącego obok, który też nie wyglądał na zadowolonego. Czyli coś się musiało wydarzyć, pomyślałam trochę zmartwiona, a po chwili znalazłam się przy moich przyjaciołach.
Nie istniała osoba potrafiąca wyprowadzić mnie z równowagi tak, jak robił to za każdym razem Ron, szczerze w to wątpiłam.
— Co za idiota — burknęłam w pustym dormitorium, po czym opadłam twarzą na poduszkę.
Byłam na niego wściekła. Jak mógł zasugerować, że kłamałam w sprawie balu i tylko Neville'owi powiedziałam, że miałam już partnera, w co Weasley nie uwierzył…
Nie zaliczałam się do piękności, ale przecież nie tylko wygląd miał znaczenie, a ja wierzyłam, że Wiktor naprawdę mnie polubił, skoro zdecydował pójść tam ze mną.
— Zapytali, czy to prawda — niespodziewanie usłyszałam głos Ginny. Podniosłam wzrok i ujrzałam ją zamykającą drzwi. — Potwierdziłam, ale nie dałam się sprowokować i nie wygadałam, z kim idziesz.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niej, lekko kiwając głową, po czym usiadłam na skraju łóżka i poklepałam znacząco miejsce obok.
— Dziękuję, jesteś prawdziwą przyjaciółką.
— Swoją drogą, ja też idę na bal — oznajmiła, lekko się rumieniąc.
Spojrzałam na nią zdumiona, unosząc brwi.
— To świetnie! Kto cię zaprosił?
— Ym, Neville — powiedziała, robiąc się jeszcze bardziej czerwona. — Zapytał mnie po tym, jak ty mu odmówiłaś.
Przez chwilę myślałam, że to Harry zabiera ją na przyjęcie, ale niestety. Cały czas martwił się o to, kto zostanie jego partnerką, mając pod nosem Ginny. Ona na pewno by nie odmówiła.
— Dobrze, że się zgodziłaś. — Oparłam się na poduszce, zmieniając pozycję na wygodniejszą. — Neville jest bardzo miły i sympatyczny. Będziesz jedną z niewielu trzecioklasistek.
— Teraz razem będziemy szukać sukienek — odparła zadowolona. — Zobaczysz, że z moją pomocą będziesz wyglądała cudownie, tak jak na partnerkę uczestnika Turnieju Trójmagicznego przystało.
— Może chociaż w połowie ci się to uda — rzekłam, wątpiąc w jej słowa. — Odchodząc od tematu, Ron strasznie mnie zdenerwował.
— Czasami się zastanawiam, jak to się stało, że jesteśmy spokrewnieni. — Zmarszczyła czoło i złapała się za brodę, udając zamyśloną, a ja zaśmiałam się z jej słów. — No co? Taka prawda.
Wzruszyłam ramionami, po czym znowu wybuchnęłam głośnym śmiechem. Ginny rzuciła poduszką w moim kierunku, co mnie tylko jeszcze bardziej rozbawiło. Przerwały nam wchodzące do dormitorium podekscytowane Parvati i Lavender.
— Pa, pogadamy jutro — pożegnała się Ruda, a ja tylko przytaknęłam i spoglądałam, jak wychodziła na korytarz.
Wywróciłam oczami na dźwięk chichotów moich współlokatorek i wstałam, chcąc jak najszybciej zająć łazienkę. Wiedziałam, że gdybym zwlekała z tym jeszcze przynajmniej pięć minut, możliwość wykąpania się miałabym dopiero jakąś godzinę później; Lavender i Parvati potrafiły siedzieć tam bez końca.
Po szybkiej kąpieli ubrana w koszulę nocną wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę łóżka. Położyłam się z zamiarem zaśnięcia, lecz szepty, które nie były wcale ciche, mi na to nie pozwalały. Zirytowana przewróciłam się na drugi bok, mając nadzieję, że to pomoże. Złudne nadzieje.
— Muszę znaleźć sukienkę pasującą do szaty Harry'ego — usłyszałam podekscytowaną Patil.
Jej wypowiedź sprawiła, że zaczęłam uważniej słuchać ich rozmowy. Parvati idzie z Harrym, czyżby Ron zaprosił Lavender?, pomyślałam.
— Iść z uczestnikiem turnieju to zaszczyt. Musisz zrobić się na bóstwo, żeby wyglądać tam najlepiej! — zawyła cicho moja druga współlokatorka, po czym dodała rozmarzonym głosem: — Jedna trzecia dziewczyn w Hogwarcie będzie ci zazdrościć!
— Tylko jedna trzecia? — zdziwiła się.
— Druga część chce iść z Diggorym, a reszta z Krumem — oznajmiła. — Ciekawe, z kim oni idą. Zazdroszczę tym szczęściarom!
— Ćś, jeszcze ją obudzisz i będzie zła jak osa. — Byłam pewna, że wskazała palcem w moją stronę.
— Dobrze, dobrze — uspokoiła ją Lavender. — A tak w ogóle to nie wierzę, że ona znalazła sobie partnera…
— Ja też nie. — Zachichotała. — Chyba że zaprosił ją ktoś z pokroju tych goryli Malfoya, okropne.
Po chwili słyszalny był ich stłamszony śmiech, a ja z zaciśniętą szczęką przymknęłam oczy. Przyzwyczaiłam się do takich komentarzy z ich strony, jednak to dalej w jakimś stopniu bolało.
Nagle uświadomiłam sobie, że na Balu Bożonarodzeniowym musiałam wyglądać inaczej. Inaczej niż zwykle. Lekko przygryzłam policzek. Nie chciałam, żeby krytykowano Wiktora za wybór partnerki, żeby żałował swojej decyzji, no i chciałam też pokazać Ronowi i moim współlokatorkom, że nie wszyscy podzielali ich zdanie.
Sobotę spędziłam głównie na siedzeniu w bibliotece i odrabianiu zadań domowych z krótkimi przerwami na drugie śniadanie i obiad. Mimo poświęcenia całego dnia udało mi się zrobić dopiero połowę prac. Postanowiłam, że pójdę na kolację, wrócę do pokoju wspólnego, a resztę wykonam w niedzielę.
W Wielkiej Sali zastałam tylko Harry'ego, zaś nigdzie nie mogłam zlokalizować Rona.
— Przyszedłeś tu sam? — zapytałam zdumiona, nakładając sobie na talerz jedzenie.
— Ymym.
— To gdzie jest Ron?
— Był tu ze mną, ale Fred i George coś od niego chcieli, więc zjadł szybciej i poszedł — powiedział po przełknięciu potrawy.
— Jakieś rodzinne sprawy? — zaciekawiłam się.
— Podejrzewam, że tak — mruknął, po czym wypił ostatniego łyka swojego soku. — Ginny też tu nie ma.
— Faktycznie — odparłam, wypatrując innych znajomych twarzy w pomieszczeniu.
Na moment zatrzymałam wzrok przy stole Hufflepuffu, gdzie ujrzałam śmiejącego się Cedrika i wtórujących mu przyjaciół. Pokręciłam głową, widząc ich zachowanie. Zawsze, gdy spoglądałam w tamtą stronę, śmiali się albo wygłupiali, świetnie się przy tym bawiąc. Westchnęłam głośno, zwracając tym samym uwagę Harry'ego.
— Hm?
— Nic, nic — odpowiedziałam, wzruszając ramionami. — Skończyłeś? Możemy już iść?
Skinął, po czym razem podnieśliśmy się ze swoich miejsc i ruszyliśmy schodami na siódme piętro.
— Słyszałam, że idziesz z Parvati na bal — zaczęłam po chwili. — Mówi o tym cały czas.
— Mhm — odrzekł wymijająco.
Nie wydawał się chętny do rozmowy, ale postanowiłam ciągnąć temat.
— Mówiłam, że to nie takie trudne — oznajmiłam. — A ty się tak stresowałeś…
— Nie takie trudne? — Nagle się zatrzymał, patrząc na mnie poirytowany. — Gdyby nie było takie trudne, nie musiałbym teraz znosić myśli, że ten bezmózgi laluś, Diggory, idzie z Cho, którą wczoraj zaprosiłem — wypowiedział na jednym wdechu, a ja zamarłam.
— Harry, tak mi przykro — wydusiłam z siebie po chwili milczenia. — Ron też nie miał łatwo, w końcu zapytał Fleur.
On tylko pokiwał głową w odpowiedzi.
— Swoją drogą on nie jest bezmózgim lalu…
— Naprawdę to jest dla ciebie teraz ważne? — zapytał rozdrażniony, a ja skonsternowana i zła na siebie, że nagle postanowiłam bronić Cedrika, od razu zamknęłam usta.
— Nie ta, to inna. — Spróbowałam go pocieszyć. — To nie koniec świata, Harry.
— Wiem — mruknął — ale ja naprawdę myślałem, że nie jestem jej obojętny, inaczej bym nie zapytał. Może i faktycznie widziałem ją kilka razy z nim, jednak myślałem, sam w sumie nie wiem czemu, że on zaprosił ciebie. Szczególnie po tym, jak Neville nam powiedział, że mu odmówiłaś, bo już z kimś idziesz.
— Mnie? — Zdumiona otworzyłam szerzej oczy i na chwilę przystanęłam. — A to dlaczego? Czasami dosiada się w bibliotece, ewentualnie ja do niego, i rozmawiamy, to wszystko.
To wszystko?, usłyszałam w głowie cichy, irytujący i ewidentnie szydzący z moich słów głos.
— To nie zmienia faktu, że mógł cię zaprosić.
— Za bardzo to przeżywasz — rzekłam zdecydowanie. — Daj już z tym spokój. Ważne, że masz partnerkę na bal i nie pójdziesz sam. Zresztą, nie groziło ci to z uwagi na mnóstwo chętnych dziewczyn, więc naprawdę nie wiem, czemu przejmujesz się jakąś Krukonką.
— Nie jakąś — bąknął, opuszczając wzrok.
Dla Cedrika pewnie też to nie była „jakaś Krukonka”, co nieoczekiwanie do mnie dotarło. A może nawet łączyło ich coś więcej, a ja o tym nie wiedziałam? Przypomniały mi się jego słowa sprzed miesiąca, że się do niego doczepiła. Jak widać, przestało mu to przeszkadzać.
— Oj, Harry, Harry…
— Skończmy mój temat — powiedział. — Nie ma tutaj Rona, możesz mi chyba powiedzieć, kto cię zaprosił, skoro to nie Cedrik, prawda?
— Nie — ucięłam.
— Jak to nie? — zapytał zdziwiony. — Myślałem, że nie chcesz tego wyjawić w przypływie złości.
— Bo po części to prawda — mruknęłam, wzruszając ramionami. — Dowiesz się za tydzień.
Pokręcił głową z dezaprobatą, na czym skończyliśmy naszą rozmowę, gdyż właśnie przechodziliśmy przez klapę do pokoju wspólnego.
— Idziesz do dormitorium, żeby przesiedzieć kolejne pół doby przy książkach, czy może spędzisz z nami trochę czasu? — spytał, wskazując głową na siedzących na kanapie Rona, Ginny i Neville'a.
— Zaraz do was przyjdę — oznajmiłam i odeszłam z zamiarem zabrania cieplejszego swetra z dormitorium.
Po chwili wróciłam i usiadłam naprzeciwko ich wszystkich, rozkładając się wygodnie na fotelu. Dalej wściekałam się na Rona, ale stwierdziłam, że nie warto gniewać się na jego niewyparzony język. Taki miał charakter i jakoś musiałam to przeżyć. Wystarczała mi myśl, że będzie trochę zdziwiony w przyszłym tygodniu na balu. Liczyłam, że Ginny zdoła spełnić swoje obietnice.
Około dwudziestej pierwszej pożegnałam się, tłumacząc, że następnego dnia zamierzałam dokończyć resztę pracy domowej i chciałam się, między innymi z tego powodu, wyspać. Oni zareagowali tak jak zawsze, przewracając oczami i kiwając znacząco głową, do czego dawno się już przyzwyczaiłam, oraz z szerokim uśmiechem im pomachałam.
Zamierzałam zacząć czytać wypożyczoną tamtego dnia książkę, więc podeszłam do biurka, gdzie zawsze zostawiałam torbę, ale tam jej nie było. Odrobinę przestraszona przeszukałam cały pokój. Na daremno. Sprawdziłam pod łóżkiem, w szafie, za półką, przy komodzie, a nawet obok legowiska Krzywołapa. Nagle dotarło do mnie, że musiałam ją gdzieś zostawić, tylko gdzie?
Przeanalizowałam wszystkie miejsca, w których byłam, ale lista ograniczała się do pokoju wspólnego, Wielkiej Sali i biblioteki, nigdzie indziej nie przebywałam. Głośno nabrałam powietrza do płuc, próbując się uspokoić i nie myśleć o rzeczach znajdujących się w tej nieszczęsnej torbie. Miałam tam wypożyczone książki, których zgubienie groziło mi nieodwołalnym zakazem wynoszenia ich poza bibliotekę, czego na pewno dopilnowałaby pani Pince. Oprócz nich były tam także prace domowe, ważne notatki z lekcji i papiery związane z WESZ.
Jak najprędzej chciałam udać się na piąte piętro, ale w miarę szybko przypomniało mi się, że bibliotekarka zamykała pomieszczenie o dwudziestej.
Nie umiałam pojąć tego, jak mogłam ją gdzieś zostawić, jak w ogóle mogłam o niej zapomnieć?
Próbując zachować spokój, jeszcze raz przeanalizowałam wszystko, po czym doszłam do wniosku, że, wychodząc z biblioteki, torbę musiałam mieć przy sobie, bo dokładnie pamiętałam, jak zbierałam i pakowałam do niej rzeczy. Za to gdybym zostawiła ją w pokoju wspólnym, ktoś na pewno zwróciłby mi uwagę. Zostawała więc tylko Wielka Sala, skąd przecież przez te ponad trzy godziny ktoś mógł ją zabrać, ale z drugiej strony — po co komu byłaby ona potrzebna?, próbowałam się pocieszyć.
Z nadzieją, że dalej znajdowała się przy naszym stole lub ewentualnie jakiś nauczyciel ją wziął z zamiarem odszukania właściciela, opuściłam dormitorium. Na schodach minęłam moje współlokatorki. Nie zwróciłam na nie zbytniej uwagi, gdyż chwilę potem znalazłam się już w pokoju wspólnym.
— A ty co tutaj robisz? — zapytał Harry, podnosząc na mnie wzrok z planszy.
— Właśnie — dopowiedział Ron. — Nie miałaś iść spać?
Ja jednak nie odpowiedziałam, tylko przechodziłam z jednego kąta do drugiego, upewniając się, czy aby na sto procent tam nie zostawiłam torby.
— Halo — zawołał Potter. — Ziemia do Hermiony! Czego szukasz?
— Ym… — Przystanęłam dopiero wtedy, kiedy skończyłam przeszukiwanie części pomieszczenia, w której zawsze spędzaliśmy czas. — Torby.
— Jak to torby? — odezwała się Ginny. — Jakiej torby?
— Potem wam opowiem — bąknęłam i wyparowałam z pokoju wspólnego na korytarz, uprzednio szybko się z nimi pożegnawszy.
Rzuciłam się biegiem w kierunku schodów, na których wyminęłam jakiegoś ucznia, przypadkowo lekko go szturchając.
— Przepraszam — zawołałam i pobiegłam dalej.
— Hej! — usłyszałam za sobą znajomy głos, więc momentalnie przystanęłam i odwróciłam się w tamtą stronę. — Gdzie tak się spieszysz?
Jakie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam uśmiechającego się Cedrika. Merlin wiedział, z czego tak się cieszył. Miałam go pytać, co robił na siódmym piętrze, ale w porę ugryzłam się w język, przypominając sobie, że oprócz wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru znajdowało się tam również wejście do pokoju wspólnego Ravenclawu. I wszystko wiadomo, pomyślałam.
— Zostawiłam gdzieś torbę i nie mam pojęcia gdzie — odparłam, po czym szybko się pożegnałam: — Lecę szukać dalej, pa.
— Poczekaj — zawołał i w ciągu chwili pokonał kilka dzielących nas schodów. — Pójdę z tobą.
— Chcesz mi pomóc? — zdziwiłam się.
— Tak, co w tym dziwnego? — Uniósł brwi. — Ostatnio narzekałaś na brak mojego towarzystwa, więc jakoś ci to zrekompensuję.
— Nie narzekałam na brak twojego towarzystwa, tylko na to, że mnie uni… — zaczęłam, ale niedane mi było dokończyć.
— Nie tłumacz się — przerwał, a ja popatrzyłam na niego niezrozumiale. — Dobrze wiem, że po prostu za mną tęskniłaś.
W odpowiedzi na jego słowa głośno prychnęłam, na co on tylko jeszcze bardziej wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Chodź już — mruknęłam. — Cisza nocna zaczyna się za mniej niż czterdzieści minut.
— Jestem prefektem.
— Ale ja nie — bąknęłam. — A naprawdę muszę jeszcze dzisiaj znaleźć tę torbę.
Ruszyliśmy schodami na parter.
— Jak to się w ogóle stało, że ją zgubiłaś?
— Nie zgubiłam, tylko gdzieś zostawiłam — poprawiłam go. — Byłam w bibliotece, potem poszłam na kolację i wróciłam do pokoju wspólnego. Dopiero będąc w dormitorium, zorientowałam się, że jej nie ma.
— To przecież to samo — rzekł, patrząc na mnie ze zmarszczonym czołem. — Zostawiłaś gdzieś, ale nie wiesz gdzie, czyli zgubiłaś.
— Nie zgubiłam. — Cały czas stałam na swoim.
— Dobrze, zostawiłaś. — Wywrócił oczami. — Ale ja dalej nie wiem, jak mogłaś o niej zapomnieć. O różdżce, rozumiem, to samo tyczy się pióra, ale o torbie?
— Nie wiem. — Zamierzałam powiedzieć bez zająknięcia, ale mój głos się załamał. — Nie mam pojęcia, nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nie jestem ani roztargniona, ani nieuważna, ani niefrasobliwa. Zawsze o wszystko dbam, pilnuję tego…
— Każdemu się może zdarzyć, nawet tak porządnej i sumiennej czarownicy jak ty — odparł uspokajająco, uśmiechając się do mnie szeroko.
— Ja nawet nie pamiętam, kiedy coś ostatnio zgubiłam. — Usłyszałam jego stłumiony śmiech. — Co?
— Wreszcie nazywasz rzeczy po imieniu — oznajmił dumnie. — Byłaś w bibliotece, zgubiłaś gdzieś torbę, a za chwilę ją znajdziemy i tyle. Zdarza się. Jak ona wyglądała?
— Ale nie mnie — mruknęłam, zakładając ręce na klatkę piersiową. — Zwykła, czarna z długim paskiem.
— Gdzie siedziałaś na kolacji? — zapytał, kiedy znaleźliśmy się już w Wielkiej Sali.
Pomieszczenie oświetlały tylko dające blask ozdoby, które znajdowały się na każdej choince, zaczarowane łańcuchy i girlandy oraz księżyc świecący na sklepieniu, co sprawiało, że, będąc w środku, włosy na karku stawały dęba. To wszystko wyglądało o wiele efektowniej niż w ciągu dnia czy wieczorem z zapalonymi świecami, było pięknie.
— Gdzieś tutaj — Mówiąc to, wskazałam palcem miejsce blisko wejścia.
— Lumos — wypowiedział zaklęcie Cedrik i ruszył w tamtą stronę, a ja za nim, też zapalając różdżkę.
Szedł powoli, oświetlając sobie drogę i wypatrując zgubionej torby, ja robiłam dokładnie to samo, tyle że z drugiej strony stołu. Nagle zauważyłam, że po coś sięgnął.
— Masz coś? — zapytałam pełna nadziei, kiedy zdążył się podnieść.
— To twoja książka?
— Nie widzę — odpowiedziałam, kiedy wyciągnął przedmiot w moją stronę.
— „Wszystko, co powinieneś wiedzieć o skrzatach domowych” — przeczytał tytuł, po czym bez zastanowienia stwierdził: — Po co ja w ogóle pytam. Oczywiście, że jest twoja.
— Tak! — zawołałam entuzjastycznie, nie zwracając uwagi na jego złośliwy ton. — Zobacz, czy obok nie ma gdzieś torby i reszty rzeczy.
— Nie ma — powiedział, kiedy ponownie się rozejrzał. — O, ale widzę tam chyba jakieś pióro.
— Weź je. Pewnie też musiało mi wypaść — rzekłam niezadowolona i zawiedziona.
— Przynajmniej mamy jakąś poszlakę. — Wzruszył ramionami. — Wiemy już, że twojej torby nie ma w bibliotece, bo przyszłaś z nią tutaj.
— Myślisz, że ktoś ją zabrał? — Zmartwiona opadłam na ławkę, kryjąc twarz w dłoniach. — Tam było za dużo ważnych rzeczy, żeby ktoś mógł ją sobie tak po prostu wziąć. Książki, prace domowe…
— To na pewno — potwierdził moje przypuszczenia. — Ale czym ty się przejmujesz? Żaden normalny uczeń by jej sobie nie przywłaszczył, bo, bądźmy szczerzy, nic ciekawego tam nie było. No chyba że chodzi o gotowe eseje, ale ja osobiście zabrałbym tylko je, a torbę zostawił.
— Masz rację. — Dzięki niemu mój humor trochę się poprawił i przestałam myśleć tak negatywnie.
— Chodź teraz do Filcha. — Trącił mnie delikatnie w ramię. — Wstajesz, czy masz zamiar czekać, aż on sam tu przyjdzie?
Posłusznie podniosłam się z miejsca i wyszłam z nim z Wielkiej Sali.
— Jest dwudziesta pierwsza czterdzieści dziewięć — szepnęłam po spojrzeniu na zegarek na nadgarstku, kiedy stanęliśmy przed gabinetem woźnego. — Niby jeszcze mam dziesięć minut, ale na pewno będzie robił problemy. Sam wiesz, jaki on jest.
— Dlatego ja z nim będę rozmawiać — wytłumaczył.
— Mam nadzieję, że to on ją wziął… — mruknęłam. — Nie zniosę szukania w następnych miejscach.
Cedrik pokiwał głową w zrozumieniu i zapukał do drzwi. Praktycznie od razu usłyszeliśmy głośne i jednocześnie nieprzyjemne, tak niepodobne do tego wydawanego przez Krzywołapa, miauknięcie Pani Norris. Lekko się skrzywiłam, mając wielką ochotę na zatkanie sobie uszu. Na szczęście moment później kot przestał, a do nas doszedł w końcu dźwięk otwieranego zamka.
— Co wy tu robicie o tej porze? — warknął niezadowolony Filch. — Wiecie, która jest już godzina?
— Nie ma jeszcze ciszy nocnej… — zaczęłam.
— Hermiona — upomniał mnie Cedrik, na co prawie niezauważalnie przewróciłam oczami i odsunęłam się bok. — Dobry wieczór, panie Argusie. Chciałbym zapytać, czy nie znalazł pan może dzisiaj w Wielkiej Sali czarnej torby z długim paskiem?
Filch nie odpowiedział, tylko odwrócił się i odszedł, żeby po chwili wrócić. Tym razem trzymał coś w rękach. Coś, co wyglądało jak moja torba! Odetchnęłam z ulgą.
— Tak — powiedział zachrypniętym głosem, niezbyt uprzejmie. — Jutro zostanie przekazana profesor McGonagall, ponieważ znalazłem ją przy stole Gryffindoru. Żegnam.
Po tych słowach woźny tak po prostu zamknął nam drzwi przed nosem. Zdumiona popatrzyłam na równie zdziwionego Cedrika. Szczerze mówiąc, myślałam, że Filch po prostu odda mi tę torbę…
— Nie, nie warto — rzekłam, gdy Diggory chciał zapukać ponownie. — Jutro, od razu jak wstanę, pójdę do McGonagall. Wątpię, żeby nie chciała mi jej oddać, bardziej boję się tego, jak ja jej spojrzę w oczy.
— Mówiłem ci, że to nic takiego, nie masz się czym martwić — rzekł pokrzepiająco. — To co robimy teraz, skoro już wiesz, gdzie jest twoja zguba?
— Jak co robimy? — Spojrzałam na niego, nie ukrywając zdziwienia. — Za chwilę dziesiąta, muszę wracać do wieży. Jeśli jakiś nauczyciel zobaczy mnie o tej porze na korytarzu, będę mieć przechlapane, dostanę szlaban…
— Niech zgadnę, nigdy nie dostałaś szlabanu?
— Nie, a co w tym dziwnego? — powiedziałam, na co on tylko parsknął śmiechem. — Nie chcę stąd wylecieć, więc nie łamię regulaminu.
Pomijając małe wyskoki z Harrym i Ronem, pomyślałam.
— Nudy. — Ziewnął ostentacyjnie.
Wytrącona z równowagi przełknęłam głośno ślinę, patrząc na niego spod byka.
— Jeśli masz zamiar negować mój sposób bycia, nie mamy o czym rozmawiać — wycedziłam. — Dobranoc, idę, bo nie mam zamiaru spędzać ferii, szorując kociołki.
— Merlinie… — usłyszałam zza pleców, wyobrażając sobie, jak teatralnie przewrócił oczami. — Nie widzisz, że ja tylko próbuję się z tobą droczyć?
— Słabo ci to wychodzi — warknęłam, jednak nie zatrzymałam się, dalej idąc z dumnie uniesioną głową. — Dobranoc.
— Przecież żartowałem — odezwał się z nutą zirytowania, najwyraźniej ignorując moją aluzję. — Nie chciałem cię urazić, a ty dobrze o tym wiesz.
— Wiem — powiedziałam, odwracając się w jego stronę, po czym wzruszyłam ramionami.
Cisza.
Staliśmy w połowie schodów między pierwszym a drugim piętrem, nieprzerywanie na siebie patrząc. Na mojej twarzy nie było śladu po wcześniejszym zdenerwowaniu, za to on miał niezrozumiałą minę. Wiedziałam, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw i poniekąd właśnie o to mi chodziło. Czułam się zadowolona, lecz nie dałam tego po sobie poznać.
— Jesteś jak kalejdoskop — mruknął zdezorientowany. — Rozmawiasz ze mną, nagle się denerwujesz, a potem, jak gdyby nigdy nic, normalnie odpowiadasz. To samo podczas szukania tej torby, w pewnym momencie zaczęłaś lekko panikować, a po chwili byłaś już opanowana i spokojna.
— Pierwszy raz słyszę coś takiego — odparłam zaskoczona jego słowami. — Ale generalnie…
— Rozumiem. — Uniósł wyprostowaną dłoń. — Lepiej zmieńmy temat, bo znowu zaczniesz się ze mną kłócić.
— To nie ja się…
— Wybierasz się na Bal Bożonarodzeniowy? — przerwał mi po raz kolejny, przywdziewając na usta zadowolony uśmiech. Spojrzałam na niego z politowaniem, ale nie skomentowałam jego zachowania. — Mają być Fatalne Jędze.
— Tak — odpowiedziałam lakonicznie, kiedy ponownie ruszyliśmy razem na siódme piętro.
— Z kim?
— Nie zdradzę — powiedziałam z lekkim uśmiechem, będąc ciekawa, jak zareaguje. — Ale za to wiem, z kim ty idziesz.
— A to niby skąd?
— Mam swoje źródła — rzekłam, wzruszając „nieporadnie” ramionami, na co on pokręcił głową.
— Skoro ty wiesz, kogo zaprosiłem, to nie uważasz to za niesprawiedliwe, że ja nie wiem, kto zaprosił ciebie? — zapytał.
— Nie, bo prędzej czy później i tak się dowiesz — odparłam pewnie, chcąc skończyć temat balu. — Precyzując to dokładnie za tydzień.
— Zdążę cię jeszcze pomęczyć — oznajmił. — Swoją drogą myślę, że nie będzie tam tak źle. Ten taniec na początku też nie zrobił na mnie wrażenia.
— Ja właśnie najbardziej się tego boję… — wyznałam. — Zrobię z siebie błazna, ja przecież nie potrafię tańczyć, co dopiero walca.
Westchnęłam, a kiedy po zbyt długim czasie nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, spojrzałam na niego. Cedrik uśmiechał się z satysfakcją i patrzył na mnie zadowolony jak nigdy. Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc, o co chodziło. Zrobiłam coś nie tak?, zaczęłam się zastanawiać.
— Z czego się cieszysz? — spytałam podejrzliwie.
— A z niczego specjalnego — mruknął, udając brak zainteresowania. — Tylko przed chwilą dowiedziałem się, z kim idziesz na bal.
Zamarłam. Niby skąd? Przeanalizowałam moje wcześniejsze słowa, ale niczego niepokojącego przecież nie powiedziałam. Jedynie wspomniałam o walcu i… Właśnie, o walcu, tańcu rozpoczynającym, który tańczą wyłącznie reprezentanci szkół w turnieju, wraz ze swoimi partnerami, co dopiero po chwili sobie uświadomiłam. Przez moment miałam ochotę palnąć się w czoło za moją nieuwagę, lecz ograniczyłam się do mocnego zaciśnięcia szczęki. Nie wierzyłam w to, że mogłam tak łatwo mu to wyjawić.
— W sumie żałuję, że nie próbowałem zgadywać, bo na pewno udałoby mi się za pierwszym razem — powiedział, szeroko się uśmiechając. — To było za proste.
— Nie wydaje mi się — bąknęłam.
Wątpiłam. Szczerze wątpiłam w to, że potrafiłby zgadnąć. W końcu skąd przyszedłby mu do głowy Wiktor? Chyba że on nie miał na myśli jego, nagle do mnie dotarło. Cedrikowi przecież chodziło o Harry'ego! Tym razem to ja uśmiechnęłam się figlarnie, jednak szybko się opamiętałam, widząc, że zauważył moją nagłą zmianę wyrazu twarzy. Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu.
— W każdym razie chętnie nauczę cię podstawowych kroków walca — oznajmił, gdy znaleźliśmy się przed obrazem Grubej Damy.
— Naprawdę? — zdziwiłam się, a kiedy on przytaknął, dodałam: — Wątpię, że ci się uda. A jeśli już, co jest raczej pewne, stracisz cierpliwość po pięciu minutach.
— Nie wierzę, żebyś była aż tak złym uczniem. — Uśmiechnął się. Znowu. — Inne rzeczy przychodzą ci z łatwością, to i walca się nauczysz.
— Oby — mruknęłam nieprzekonana. — To… Pa.
— Dobranoc — powiedział. — Umówimy się na przyszły tydzień.
— Pasuje — rzekłam. — A, i dziękuję, że pomogłeś mi w poszukiwaniu tej nieszczęsnej torby.
— Przyjemność po mojej stronie. — Uśmiechnął się szelmowsko. — Śpij dobrze.
Westchnęłam i, cały czas myśląc o ostatniej spędzonej z nim godzinie, weszłam do pokoju wspólnego.
Niedzielę rozpoczęłam od wczesnej wizyty w gabinecie profesor McGonagall, gdzie odebrałam zgubioną torbę. Ledwo zniosłam te kilka minut oraz jej nieprzychylny, a raczej karcący wzrok, cały czas mając ochotę zapaść się pod ziemię. Po podziękowaniu nauczycielce wyszłam z pomieszczenia, czując delikatnie palące rumieńce na policzkach i głęboko wzdychając. Miałam wielką nadzieję, że szybko zapomni o tym wstydliwym incydencie.
Reszta dnia zleciała mi na odrabianiu pozostałych zadań domowych, których nie dokończyłam w sobotę. W bibliotece były pustki, co niesamowicie mnie cieszyło, ponieważ w spokoju mogłam pogawędzić z Wiktorem.
Wieczorem, wróciwszy do wieży, jak zwykle ujrzałam moich przyjaciół przy kominku. Powiedziałam im szybkie dobranoc i poszłam do dormitorium, gdzie położyłam się spać.
— Ale jesteś pewna, że to zadziała, Ginny? — zapytałam, kiedy siedziałyśmy w jej dormitorium w poniedziałkowe popołudnie.
— Na sto procent! — zawołała radośnie. — Mama napisała, że wyśle ją razem z sukienką w tym tygodniu, bo ostatnio nie miała czasu.
Przytaknęłam. Ulizanna była podobno bardzo skuteczna i liczyłam, że poradzi sobie nawet z moimi niesfornymi włosami. Nie wiedziałam tylko, jaka ilość będzie potrzebna i jak długo zajmie nam nakładanie jej.
— A co z twoją sukienką? Mówiłaś, że masz jakąś.
— Tak, rodzice kupili mi ją w Wiedniu, jak byliśmy tam na wakacjach w tym roku — oznajmiłam. — Taki jasnożółty kolor, coś à la kanarkowy.
— To świetnie — powiedziała radośnie. — Wysłałaś już do nich list?
— Zrobię to dzisiaj przed kolacją — odpowiedziałam.
— Co myślisz o jutrzejszym wypadzie do Hogsmeade? — zaproponowała. — Mogłybyśmy poszukać ozdób do włosów albo jakiegoś naszyjnika.
— O, nie — zaprotestowałam. — Chodzenie po sklepach nie jest dla mnie.
— Ale poszłybyśmy tylko do Gladragi, potem możemy iść na przykład na piwo kremowe — rzekła. — Albo do księgarni? Miodowego Królestwa?
Merlinie, nie wyobrażałam sobie pójść do jakiegokolwiek sklepu odzieżowego. Podejrzewałam, że zupełnie bym się tam nie odnalazła, a swoją drogą normalne poruszanie się w niecały tydzień przed balem graniczyło z cudem przez gromadzące się tłumy. Jednak z drugiej strony mogłabym wtedy kupić prezenty dla moich przyjaciół na Boże Narodzenie, gdyż nie miałam kiedy tego zrobić. Od pewnego czasu zastanawiałam się, co mogłam im wszystkim dać, i miałam już jakieś pomysły. Biłam się także z myślami, czy dobrym posunięciem byłby podarunek dla Cedrika, ale wciąż nie wiedziałam, co z tym zrobić.
— Dobrze. — Przytaknęłam, po czym szeroko się uśmiechnęłam.
Wieczorem po kolacji udałam się do sowiarni, aby wysłać napisany przed posiłkiem list do rodziców, gdzie zawarłam prośbę dotyczącą sukienki i jeszcze jednej rzeczy. Miałam nadzieję, że nie zbłaźnię się, dając to…
— A jeśli chodzi o tę lekcję walca, na której tak bardzo ci zależało, to myślę, że jutro będzie idealnie — usłyszałam zza pleców, wracając do wieży.
Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego z rękami w kieszeniach Cedrika. Zaśmiałam się na ten widok oraz stanęłam do niego przodem.
— Po obiedzie — dopowiedziałam, kiwając znacząco głową.
— Gdyby jeszcze tylko znalazło się pomieszczenie, gdzie byłoby dużo miejsca i nikt by nam nie przeszkadzał… — Udał zamyślonego, podtrzymując brodę dłonią i patrząc w jakiś daleki punkt za mną. — Nic mi nie przychodzi do głowy.
— Hm — zaczęłam intensywnie nad tym myśleć.
Opustoszała komnata, do której nikt na pewno by nie zajrzał… Wzruszyłam ramionami, gdy nic nie wymyśliłam.
— Może jakaś wieża? — zapytał, a mnie nagle olśniło.
— Spotkajmy się jutro na pierwszym piętrze — wypaliłam, a kiedy ujrzałam jego pytający wzrok, dodałam: — Zaufaj mi, znam świetne miejsce.
— Ale jakie?
— Zobaczysz — rzekłam uśmiechnięta i usatysfakcjonowana ze swojego pomysłu, po czym szybko się pożegnałam. — Do jutra!
— Cześć — zawołał, a ja pobiegłam schodami na siódme piętro.
We wtorek obudziłam się dosyć późno, bo, wstając z łóżka, spojrzałam na budzik wskazujący już piętnaście po dziewiątej. Lekkie wyrzuty sumienia przeszły mi, widząc dalej smacznie śpiące Lavender i Parvati, które raczej nie przejmowały się faktem, że marnowały wolny czas.