Do ferii zimowych pozostał jeszcze tylko tydzień, a ja wciąż nie dałam znać profesor McGonagall, czy zdecydowałam się zostać na święta. Czas był do czwartku, więc zostały niecałe dwa dni.
Z jednej strony bardzo chciałam wrócić do rodziców na ten okres, a z drugiej — ciągle myślałam, czy warto iść na bal bez partnera. Przemawiały do mnie takie argumenty jak to, że nie miałabym z kim tańczyć, pomijając oczywiście fakt, że raczej nie byłam orłem w tej dziedzinie, musiałabym kupić sukienkę i zrobić coś ze swoim wyglądem, na co wcale nie miałam ochoty.
Przez cały poniedziałek zastanawiałam się tylko nad tym. Niby podjęłam już decyzję, ale jakoś dalej nie potrafiłam zmusić się do pójścia do nauczycielki transmutacji, żeby ją o tym poinformować. Miałam też możliwość zostania w Hogwarcie i spędzenia wieczoru dwudziestego piątego grudnia w dormitorium, ale w takim razie wolałam pojechać do domu i spędzić święta z rodzicami.
W środowy ranek wstałam wcześniej niż zwykle, dlatego postanowiłam, że wybiorę się na śniadanie od razu po obudzeniu.
Zostało dużo czasu do pierwszej lekcji, ale nie byłam pewna, czy wrócę jeszcze do dormitorium, więc założyłam szatę i zabrałam torbę z książkami. Poprawiłam jeszcze bordowy krawat, po czym zeszłam po schodach do pokoju wspólnego, gdzie zauważyłam kilka starszych osób znanych mi tylko z widzenia.
W Wielkiej Sali wyglądało to porównywalnie, ponieważ przy każdym stole siedziało nie więcej uczniów niż ośmiu czy dziesięciu. Lubiłam wstawać wcześniej i jeść śniadanie bez tego hałasu i gwaru, przeszkadzał mi tylko brak Proroka Codziennego, którego sowy dostarczały dopiero godzinę później. Westchnęłam i wyciągnęłam pierwszy lepszy podręcznik z torby.
— Czy ty musisz się uczyć nawet przy śniadaniu? — usłyszałam czyjś głos i odwróciłam się z pełnymi ustami.
— Tylko czytam — odpowiedziałam, przełknąwszy mleko, po czym wróciłam do poprzedniej pozycji.
Cedrik usiadł naprzeciw mnie, położył rękę na blacie i oparł policzek na dłoni, wpatrując się we mnie. Skonsternowana przestałam jeść i spojrzałam na niego zdziwiona.
— Co? — zapytałam, kiedy on nie przestawał. — Daj mi w spokoju zjeść.
— Przez ciebie — podkreślił — z Floydem nie da się rozmawiać.
— To może znowu mnie unikaj i się nie odzywaj, to wychodzi ci znakomicie. — Głośno prychnęłam. — Oczywiście, znowu ja coś zrobiłam.
Kątem oka zobaczyłam, jak Puchon przewrócił oczami i zdjął rękę ze stołu.
— A ty, oczywiście, bierz wszystko do siebie — powiedział, kręcąc głową.
— A jak inaczej miałabym się zachowywać, skoro zdaję sobie sprawę, że gdybym wtedy na piątym piętrze na ciebie nie wpadła, dalej byś się do mnie nie odzywał — odgryzłam się, odwracając głowę w jego stronę i twardo na niego patrząc.
— Merlinie, ile razy będziesz mi to jeszcze wypominać?
Nie odpowiedziałam, tylko wróciłam do wcześniej przeglądanej książki i ignorowałam go, mając nadzieję, że sobie pójdzie. Świetnie, właśnie tego mi było trzeba; osoby, która zepsuje mi humor już na sam początek dnia.
— Chodziło o to, że powiedziałaś mu o tym WESZ, a on teraz pyta mnie o różne sprawy na ten temat przy prawie każdej okazji — mruknął. — Nawet napisał list do rodziców, żeby wysłali mu jakąś amerykańską książkę o wolnych skrzatach.
— Naprawdę? — Spojrzałam na Cedrika z nadzieją.
— Tak, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo przejął się twoim stowarzyszeniem — rzekł. — Niedługo powinien się do ciebie odezwać, chyba że znowu wyśle mnie.
— Kazał przekazać coś jeszcze?
— Hm… Chyba nie. — Na chwilę zmarszczył czoło. — Ale nie myśl, że przyszedłem tu tylko z jego powodu, w tym wypadku złapałbym cię pewnie jakoś po lekcjach, ewentualnie w bibliotece.
— No więc?
— Jakoś tak zobaczyłem cię samą i stwierdziłem, że mam ochotę z tobą porozmawiać. — Palcami zmierzwił włosy oraz wzruszył ramionami. — Tyle.
Poczułam, jak moje policzki oblał delikatny rumieniec. Zaśmiałam się, licząc, że tego nie zauważył.
— Cedrik Diggory się nade mną zlitował, niesamowite — oznajmiłam, po czym ponownie zachichotałam.
— Od razu zlitował — mruknął. — Po prostu wydaje mi się, że jestem lepszym towarzystwem niż książka.
— Raczej chciałbyś być — odegrałam się i uśmiechnęłam się złośliwie, widząc jego zdumioną minę.
— Dobra, to ja cię zostawiam z twoim fascynującym podręcznikiem — odparł, uśmiechając się zjadliwie.
— Przestań, nie powiedziałam tego po to, żebyś sobie poszedł — odrzekłam zdziwiona jego nagłą reakcją.
— Przecież wiem. — Dalej się uśmiechając, kiwnął głową w stronę drzwi wejściowych, przez które wchodzili Harry i Ron. — Do zobaczenia.
— Pa — pożegnawszy się z nim, spoglądałam, jak odchodził w stronę stołu Hufflepuffu.
Bardzo lubiłam z nim rozmawiać. Czasami denerwował mnie swoją gadką, ale, musiałam przyznać, brakowało mi spędzania z nim czasu. Miałam nadzieję, że on odczuwał to samo, co raczej było wątpliwe, zważając na to, że potrafił mnie ignorować przez ponad tydzień.
— Co tu robił Diggory? — Usłyszałam głos Rona, który razem z Harrym w tamtym momencie usiadł na ławce.
— Mnie też miło was widzieć — zaczęłam. — Rozmawiał ze mną, Ron. Tylko rozmawiał, zupełnie tak jak ty teraz.
— Chciał czegoś? — zapytał Harry, smarując tosta dżemem porzeczkowym.
— Powtórzę trzeci raz — zaznaczyłam — że tylko rozmawialiśmy.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział Weasley. — Zrozumieliśmy.
Gadaliśmy jeszcze o artykule na temat pracownika z ministerstwa, który pojawił się w gazecie, i dokończyliśmy śniadanie. Potem ruszyliśmy w stronę korytarza i schodów na pierwsze zajęcia.
Po jednej z lekcji podszedł do mnie Neville, który ostatnio często się do mnie dosiadał i miałam nieomylne wrażenie, że chciał powiedzieć mi coś konkretnego, ale za każdym razem nasza rozmowa nie trwała dłużej niż pięć minut, gdyż on szybko się żegnał i uciekał.
Zżerała mnie ciekawość, czego mógł ode mnie chcieć. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie chciał poprosić o pomoc przy jakimś zadaniu, ale czy wtedy robiłby takie podchody? Mógł się bać, że mu odmówię, ale przecież nigdy nie było takiej sytuacji, więc, naprawdę, o co mu chodziło? Postanowiłam, że gdy kolejny raz Neville tak dziwnie się zachowa, sama zaproponuję mu swoją pomoc.
Przez esej ze starożytnych run spóźniłam się piętnaście minut na obiad. Kiedy wchodziłam do Wielkiej Sali, Ron i Harry już stamtąd wychodzili.
— Czemu przyszłaś tak późno? — zapytał Potter, a Weasley tylko przytaknął, dalej coś przeżuwając.
— Profesor Babbling mnie zatrzymała — wyjaśniłam.
— Coś się stało? — zdziwił się rudzielec.
— Nie — zaprzeczyłam. — Pochwaliła mój esej i tłumaczenie z ostatniej lekcji. Powiedziała, że nikomu nie udało się wyjaśnić znaczenia całego tekstu oprócz mnie.
— Nie — zaprzeczyłam. — Pochwaliła mój esej i tłumaczenie z ostatniej lekcji. Powiedziała, że nikomu nie udało się wyjaśnić znaczenia całego tekstu oprócz mnie.
Uśmiechnęłam się i zadowolona spojrzałam na chłopców, których wyraz twarzy ani trochę się nie zmienił.
— Gratulacje — mruknął Ron. — Jakby to była jakaś nowość.
— Przestań — upomniał go Harry. — Cieszymy się z twojego sukcesu, Hermiono.
— Właśnie widzę. — Przewróciłam oczami. — Widzimy się w pokoju wspólnym.
— Zaczekać na ciebie? — zapytał mnie, gdy byłam już parę stóp od niego.
— Dam radę! — zawołałam i podeszłam do stołu, gdzie szybko zjadłam posiłek.
Wstawałam właśnie z ławki, gdy spojrzałam w stronę Ślizgonów siedzących z uczniami Durmstrangu. Zobaczyłam tam Wiktora Kruma, który, gdy również mnie ujrzał, pomachał mi oraz delikatnie się uśmiechnął. Odwzajemniłam te gesty i ruszyłam w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali.
W ciągu tych paru tygodni naprawdę go polubiłam. Był miły i świetnie mi się z nim rozmawiało.
Popołudnie spędziłam w pokoju wspólnym z przyjaciółmi. Ron układał zamek z kart, korzystając ze swojej eksplodującej talii, a Harry czytał książkę o quidditchu z armatami w tytule.
Wcześniej rozmawialiśmy o sprawdzianie z antidotów, który Snape zapowiedział nam tamtego dnia na piątek, czyli w ostatnią lekcję w tamtym semestrze. Chłopcy byli zdenerwowani, ale, oczywiście, niczego w tym kierunku nie zrobili, mimo tego, iż kilka razy zdarzyło mi się zwrócić im uwagę. Potter jeszcze bardziej mnie irytował, gdyż zamiast tracić czas, mógłby pomyśleć nad jajem. Jak zwykle usłyszałam, że mam dać spokój i że jest czas do dwudziestego czwartego lutego, do którego zostały, według nich, aż dwa miesiące. Ja powiedziałabym, że zostały tylko dwa miesiące.
Gdy karty Rona eksplodowały, dosiedli się do nas Fred i George, którzy skomentowali wygląd swojego brata, że do twarzy mu z osmalonymi brwiami i brudnym czołem. Bliźniacy chcieli od niego pożyczyć Świstoświnkę, ale, niestety, ta jeszcze nie zdążyła przylecieć z odpowiedzią od Syriusza.
Później Fred dał pokaz swoich umiejętności i zaprosił Angelinę na bal. Chłopcy byli zszokowani, że tak łatwo mu się to udało i, najwyraźniej zmotywowani, postanowili, że muszą się przemóc i zrobić to jak najszybciej, jeśli nie chcą mieć za partnerkę jakiejś „trollicy”.
— Sama rozumiesz — powiedział do mnie Ron, wzruszając ramionami. — że wolałbym pójść sam niż… na przykład z Eloise Migden.
— Trądzik już jej prawie zniknął… i jest naprawdę miła!* — odrzekłam, po czym prychnęłam z oburzeniem.
Gdy przyznał, że mógłby iść z najwredniejszą dziewczyną w Hogwarcie, jeśli tylko byłaby ładna, zwątpiłam i zostawiłam ich samych, oznajmiwszy, że idę do biblioteki, gdzie miałam zamiar w spokoju powtórzyć wiadomości na sprawdzian.
Od zeszłego tygodnia zmniejszyła się ilość osób przebywających w tym pomieszczeniu, z czego niezmiernie się cieszyłam. Wreszcie było ciszej, spokojniej i miałam się gdzie uczyć. Pokój wspólny nie wydawał się najlepszą opcją, zważywszy na to, iż był tam straszny hałas.
Jak zwykle, skierowałam się w stronę działu z wróżbiarstwem, gdzie zauważyłam Wiktora Kruma siedzącego gdzieś na samym końcu. Podejrzewałam, że czytał „Historię Hogwartu”, którą niedawno mu pożyczyłam. Uśmiechnęłam się i tym razem to ja się do niego dosiadłam, nie na odwrót. Nawet mnie nie zauważył, więc mogłam sobie tylko wyobrazić, jak bardzo był zaczytany.
— Cześć — powiedziałam i delikatnie się uśmiechnęłam.
Podniósł głowę i położył palec w miejscu, w którym przerwał czytanie.
— Wjitaj, Hier-mio-ni-no — rzekł, patrząc na mnie. Jego spojrzenie było ciepłe i przyjemne. — Właśńje czitałem twoją kśjążkę.
— Widzę, widzę — odpowiedziałam mu, przytakując. — I jak? Spodobała ci się?
— Tak, bardzjo ćjekawa — odparł. — Szczjególnie zainteresował mńje sufit w Wielkiej Sali. Już od dłuższjego czjasu śję nad tim zastanjawiałem.
— Robi wrażenie, prawda? — zapytałam, na co on pokiwał głową. — Najpiękniej jest w słoneczne dni albo bezchmurne noce, kiedy widać gwiazdy i księżyc.
— Zgadzam śję, wjidźjałem to tilko raz, jest naprawdę bardzjo ładnie.
Po jego słowach wyciągnęłam „Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera” i przewertowałam strony na dział o antidotach, z których miałam mieć dwa dni później sprawdzian, a Wiktor wziął się z powrotem za „Historię Hogwartu”.
Minęła ponad godzina, gdy skończyłam pisać ostatnią regułkę o bezoarze, czyli jednym z najważniejszych składników eliksirów zapobiegającym działanie trucizn. Spojrzałam na Kruma, który siedział zapatrzony w książkę. Nie chciałam mu przerywać, dlatego jak najciszej wstałam od stołu, ale on i tak zwrócił na mnie uwagę.
— Wychodźjisz już? — Zamknął lekturę i popatrzył na mnie. Wydawał się nieco zmartwiony. — Tak szibko?
— Nie, jeszcze nie — zaprzeczyłam. — Pójdę tylko po jeden podręcznik i zaraz wracam.
Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, a ja odeszłam w stronę odpowiedniego regału znajdującego się na drugim końcu biblioteki.
Idąc z powrotem, zauważyłam, że jakieś dziewczyny z różnych klas kręciły się blisko działu, w którym zajęliśmy stolik. Przeraziłam się. Byłam prawie w stu procentach pewna, że to fanki Wiktora. Całe szczęście go nie widziały, ale co, jeśli nagle nas zobaczą? Naprawdę tego nie chciałam. Nienawidziłam plotek, a szczególnie na swój temat i najbardziej chciałam ich uniknąć.
Głośniej niż zwykle wypuściłam powietrze z płuc i prędko pokonałam odległość dzielącą mnie od naszego stolika, cały czas oglądając się, czy przypadkiem ktoś za mną nie szedł.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy nic takiego nie zarejestrowałam, i odwróciłam się, aby spokojnie usiąść, ale natrafiłam na dziwny wzrok Wiktora. Zmieszałam się, czując, jak moje policzki po raz kolejny tamtego dnia oblewał rumieniec.
— Em, wydawało mi się, że szły za mną jakieś dziewczyny — powiedziałam, po czym położyłam podręcznik na blacie, aby nie siedzieć bezczynnie.
— One wszędźje za mną chodzą. — Wiktor westchnął. — Nawiet ńje zdajesz sobie sprawy, jakie to irytujące, ale zdążiłem śję już przyzwiczajić.
— Mnie też przeszkadzały — przyznałam, będąc ciekawa jego reakcji. — Zachowywały się za głośno w bibliotece, nie umiałam się skupić…
— Och — wymsknęło mu się. — Ja naprawdę ńje chćjałem.
— Ale to przecież nie twoja wina — zaczęłam, kiedy zobaczyłam jego zmartwioną minę.
— Ti nic nie rozumiesz — odpowiedział, kręcąc głową.
Spojrzałam na niego pytająco, nie wiedząc, o co mogło chodzić.
— Bo ja nie przychodźjiłem tu tilko po to, żebi sjobie poczitać — wyznał, spoglądając na mnie. — Spędzałem tu czas, żebi ćję poznać, a potem jakoś nawiąziać znajomości.
— Mnie? — W tamtym momencie bardzo chciałam brzmieć normalnie, ale, jak zawsze, prośby nie zostały wysłuchane, a z moich ust wydobył się dźwięk podobny do pisku.
Spojrzał na mnie z wyraźną obawą i powoli przytaknął, a ja wciąż patrzyłam na niego z lekko uniesionymi brwiami. Byłam nie tyle co zaskoczona, ale oszołomiona, i to dosłownie. W końcu bułgarski szukający Wiktor Krum powiedział, że przychodził do biblioteki głównie z mojego powodu. Miałam wrażenie, że źle zrozumiałam jego słowa i zaraz wszystko mi wyjaśni, ale on dalej nie zmieniał pozycji i chyba czekał, aż coś powiem, lecz ja nadal nie byłam w stanie.
Po jakimś czasie, który wydawał mi się wiecznością, wreszcie zrozumiałam sens jego słów i delikatnie się uśmiechnęłam, mając nadzieję, że nie odebrał źle mojego milczenia.
— Naprawdę chciałeś mnie poznać? — zapytałam, dalej jednak nie dowierzając, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
— Tak — powiedział z widocznie poprawionym humorem. — Co w tim dźjiwnego?
— Chyba po prostu pierwszy raz słyszę coś takiego — odpowiedziałam zmieszana, chowając zarumienioną twarz za gęstymi oraz lekko skołtunionymi lokami.
— A to źle? — Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok, jakby zastanawiając się nad swoimi wcześniejszymi słowami.
— Nie, na Godryka, w życiu. — Zbyt gwałtownie zaprzeczyłam. — Naprawdę bardzo mi miło, że wydałam ci się dość interesującą osobą, żeby chcieć mnie poznać.
Skarciłam się w myślach. Zbyt oficjalnie.
— Już wcześńjej chćjałem z tobą porozmawiać, ale jakoś ńje było okazji. — Wzruszył ramionami. — Aż w końjcu zobacziłem ćję w pobliżu i tak wiszło.
— Czyli „Historia Hogwartu” była tylko pretekstem? — zadałam pytanie, czując się trochę zawiedziona.
— Ńje — zaprzeczył. — Raz słiszałem, jak rozmawiałaś z jakjimś chłopakiem i mówiłaś, że jest to naprawdę dobra kśjążka, warta przeczitania, więc postanowjiłem ją wypożiczyć.
— Bo to prawda. — Przytaknęłam. — Ale, niestety, pominięto w niej jedną bardzo ważną informację i, nie ukrywam, trochę się zawiodłam.
— Jaką?
— Autor nie wspomniał o tym, że w hogwarckiej kuchni pracują skrzaty domowe.
— Ach, fakticznie — mruknął. — Twoje stowarziszeńje.
Przytaknęłam i uśmiechnęłam się ciepło, ciesząc się, że pamiętał, o czym opowiadałam mu jakiś czas temu.
Miałam wrażenie, że Wiktor chciał coś jeszcze powiedzieć, ale on nic nie mówił, więc milczeliśmy dalej. Ja powróciłam do nauki, otwierając książkę, jednak cały czas myślałam o jego słowach, które naprawdę mnie zaskoczyły, ale sprawiły mi radość. Naprawdę doceniałam to, że przychodził dzień w dzień do biblioteki głównie z mojego powodu. Cieszyłam się, że uznał mnie za ciekawą osobę i dobrego rozmówcę.
Podejrzewałam, że tamtego dnia nie będę w stanie więcej się nauczyć, a raczej powtórzyć rzeczy, które już umiałam, bo najzwyczajniej nie potrafiłam się skupić.
Zamknęłam podręcznik i schowałam go razem z kałamarzem oraz piórem do torby, którą po chwili położyłam sobie na kolanach. Spojrzałam na zegarek wskazujący prawie dziewiętnastą czterdzieści pięć. Już miałam się żegnać z Wiktorem, tłumacząc się późną porą, ale nie zdążyłam, gdyż to on pierwszy się odezwał:
— Mam jeszcze jedno pitańje — powiedział niepewnie. — Kompletńje ńje mam pojęćja, czy śję zgodźjisz, ale ńjikogo innego tu jeszcze ńje poznałem aż tak dobrzje jak ćjebie.
— Tak? — zapytałam spokojnie, lecz w środku czułam, jak gotowałam się z ciekawości.
— Czy ńje zechćjałabyś może zostać moją partnerką na Balu Bożonarodzeńjowim? — zapytał już nieco pewniej, wpatrując się we mnie. — Pomiślałem, że na pewno dobrzje tańczysz, a w końcu mam rjeprjezjentować moją szkołę, więc…
Po raz kolejny tego dnia nie miałam pojęcia, co powiedzieć, ale tym razem siedziałam z rozdziawionymi ustami. Musiałam wyglądać po prostu śmiesznie.
Czując, że tkwię już w takiej pozycji dłużej, niż powinnam, głośno nabrałam powietrza i mrugnęłam kilka razy. Byłam osłupiała.
— Ym, ńje biło pytańja — rzekł, najwyraźniej źle odbierając moją reakcję. — Jeśli idźjesz z kimś innym, zrozumiem.
Gwałtownie pokręciłam głową, dalej nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
— Wiktorze — zaczęłam, gdy w końcu odważyłam się otworzyć usta. — Nikt mnie nie zaprosił. Dziękuję za propozycję i, nie zrozum mnie źle, ale ja chyba muszę się z tym przespać.
Za dużo jak na jeden dzień. Zdecydowanie.
— Rozumiem — odpowiedział. — To będę czekał tu jutro o tej samej porze, dobrzje?
Przytaknęłam, pożegnałam się z nim i na nogach miękkich jak wata ruszyłam do wyjścia, a później schodami prowadzącymi na siódme piętro.
Przez cały ten czas analizowałam jego słowa i nadal nie potrafiłam się otrząsnąć. Nie miałam pojęcia, czemu akurat mnie wybrał sobie jako partnerkę. Za argument podał to, że uważał mnie za dobrą tancerkę, ale on nigdy nie widział mnie tańczącej, więc co, jeśli zobaczy, że robię to fatalnie i będzie żałował, że w ogóle mnie zaprosił? Albo co zrobię, jak potknę się podczas tańczenia walca przy całej szkole? Chwila, przecież ja nawet nie znałam kroków. W głowie rodziły mi się najczarniejsze scenariusze.
Osłupiała weszłam do pokoju wspólnego, cały czas myśląc o tym przeklętym tańcu i Wiktorze, któremu, jak sobie uświadomiłam, naprawdę nie chciałam odmówić, był w końcu strasznie miły i koleżeński, ale musiałam, jeśli chciałam uniknąć wszystkich plotek i skompromitowania się.
Potem dotarło do mnie, że nie miałam ani odpowiedniej sukienki, ani butów, a jeżeli miałabym być partnerką jednego z reprezentantów, musiałam wyglądać naprawdę porządnie. Ubranie wyjściowe, które wzięłam ze sobą, definitywnie nie wchodziło w grę. Było stare i za mało eleganckie.
Ale chwila, po co ja się w ogóle tym przejmowałam, skoro i tak nie miałam zamiaru tam iść. Moja podświadomość jednak mówiła mi, że chciałam tam pójść i to bardzo. Potrząsnęłam głową i zmarszczyłam czoło. Postanowiłam, że tamtego wieczoru nie będę dalej o tym myśleć, lecz nie potrafiłam, dlatego też siedziałam na łóżku z otwartą książką na kolanach, z której nie przeczytałam nawet zdania, i zastanawiałam się. Cały czas.
Ocknęłam się po usłyszeniu otwierających się drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam wchodzące Lavender oraz Parvati. Zerknęłam na zegar, po czym znacznie się zdziwiłam. Było już po dwudziestej drugiej. Niemożliwe, żebym aż tyle czasu siedziała, nic nie robiąc.
Zebrałam książki z materaca i odłożyłam je na biurko. Dalsza nauka nie miała najmniejszego sensu, skoro nie przeczytałam ani linijki w ciągu dwóch godzin.
Położyłam się i ponownie zaczęłam rozważać propozycję Wiktora oraz wszystkie „za” i „przeciw”.
Wstając w czwartkowy ranek, dotarło do mnie, że był to dzień, w którym mijał termin na powiedzenie profesor McGonagall, czy zostaje się w Hogwarcie na ferie. Po środowych wydarzeniach kompletnie nie miałam pojęcia, co robić. Wiedziałam tylko, że jeżeli nie wrócę do domu i w ogóle zdecyduję się pójść na bal, będę chciała iść z Wiktorem. Nagle dotarło do mnie, że już tamtego wieczoru miałam dać mu odpowiedź. To oczywiste, że nie będzie czekał do dwudziestego piątego, aż się zdecyduję.
Uświadamiając sobie, że stałam na schodach przed Wielką Salą dobrą minutę z nieobecnym wzrokiem, spojrzałam podejrzliwie, czy nikt przypadkiem mnie nie zauważył. Nie było to jednak możliwe, zważywszy na to, że trzy czwarte uczniów szło wtedy na śniadanie.
— Co tak stoisz? — Poczułam lekkie klepnięcie w łopatkę.
Spojrzałam na winowajcę i uniosłam brwi.
— Chyba się rozmyśliłam — powiedziałam do Rona, który pojawił się znikąd. — Przyszedłeś sam? Gdzie Harry?
— Zapomniał jakiejś książki z dormitorium. — Wzruszył ramionami. — Mówił, żebym nie czekał, bo za chwilę przyjdzie.
— To idziesz już na śniadanie, czy czekasz tutaj? — zapytałam.
— Hm, miałem zamiar czekać — rzekł, udając, że się zastanawia — ale mój żołądek nie da mi spokoju. Muszę coś zjeść.
Na te słowa głośno się zaśmiałam i razem z nim poszłam w stronę stołu Gryffindoru. Po kilku minutach dołączył do nas Potter.
Podczas obiadu ustaliłam z Ginny, że przyjdę do jej dormitorium po posiłku. Podobno jej współlokatorki planowały gdzieś iść, więc mogłyśmy tam w spokoju porozmawiać.
Zostawiłam swoje rzeczy w sypialni i ruszyłam. Gdy weszłam do środka, zauważyłam ją siedzącą na kołdrze. Ich dormitorium nie różniło się niczym od mojego, pomijając odwrotnie ułożone meble i łazienkę z drugiej strony. Łóżko mojej przyjaciółki znajdowało się tuż przy drzwiach wejściowych.
— Ostrzegam, że nie mogę tu zostać za długo — zaczęłam. — Jutro mam sprawdzian z antidotów.
— Przed samymi feriami? — zdziwiła się. — Naprawdę? Współczuję.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i dziękuję, po czym zajęłam miejsce koło niej, wygodnie opierając się o poduszkę.
— No to opowiadaj, Hermiono — odezwała się znienacka.
— Ale o czym mam opowiadać?
— Jak to o czym?! — Popatrzyła na mnie z politowaniem. — Mów, kto zaprosił cię na bal!
— A dlaczego zakładasz, że ktoś mnie w ogóle zaprosi… — mruknęłam zmieszana.
— Och, na pewno się ktoś znajdzie — pocieszyła mnie. — Został jeszcze ponad tydzień, to dużo czasu.
Spojrzałam na nią, czując, że się zaczerwieniłam.
— Nie mów! — zawołała. — Lepiej gadaj, kto to był!
— Czy to ważne? — spytałam zrezygnowana. — Skupmy się raczej na tym, że i tak będę musiała odmówić.
— Nie dałaś mu jeszcze znać? Jak to chcesz odmówić? Kto to w ogóle jest? — zasypała mnie pytaniami Ginny. — Rozmawiaj ze mną jak człowiek, bo nie wytrzymam z ciekawości!
— Brak sukienki, brak butów, włosy — wymieniałam. — I jak ja miałabym zostać partnerką jednego z uczestników Turnieju Trójmagicznego? — powiedziałam, po czym od razu zorientowałam się, co wyjawiłam, i automatycznie zatkałam usta dłonią.
— ZAPROSIŁ CIĘ CEDRIK? — zawołała. — Mówiłam!
— Nieeee, czemu miałby mnie zapraszać? — Spojrzałam na nią zdziwiona, lekko się krzywiąc. — Rozmawiałyśmy już o tym.
— No faktycznie — wymamrotała, po czym zerknęła na mnie podejrzliwie i trochę nieufnie, a w jej głosie usłyszałam niepewność, przez co zrobił się trochę piskliwy. — W takim razie idziesz z Harrym? Mogłam się w sumie domyślić.
— Dalej źle — powiedziałam, zastanawiając się, jak zareaguje na tę wiadomość.
— Ale z chłopców został jeszcze tylko Krum, chyba że kogoś pominęłam. — Przygryzła wargę, a ja poczułam, jak robię się czerwona po koniuszki włosów. — Na Merlina z Carmarthen, zaprosił cię Wiktor Krum i ty nie chciałaś mi o tym powiedzieć?!
— Nie wiedziałam, jak będzie wyglądała twoja reakcja… — próbowałam się tłumaczyć.
— Nie żartuj sobie ze mnie! — oburzyła się. — Kiedy to się stało?
W sumie mogłam się tego spodziewać. To było wiadome, że Ginny nie da mi żyć.
— Wczoraj wieczorem — mruknęłam.
— I dopiero teraz do mnie z tym przychodzisz? — zapytała zawiedziona, odgarniając włosy z czoła.
— Tylko dlatego, że ja jeszcze sama nie podjęłam decyzji — oznajmiłam, wzruszając ramionami. — Miałam zamiar wrócić na święta do domu, ale teraz nie mam pojęcia, co robić.
— Jak to co? Oczywiście, że musisz się zgodzić! Nie daruję ci tego — ostrzegła, patrząc na mnie surowo.
Wiedziałam, że tak będzie.
— Ale, Ginny…
— Żadnego ale — rzekła stanowczo. — Idziesz i koniec.
— A co z moim wyglądem? — zadałam jej zasadnicze pytanie. — Co z tańcem? Co w ogóle pomyślą ludzie?
— Wyglądem zajmę się ja — postanowiła. — Ubranie łatwo się znajdzie, a co do włosów — słyszałam, jak mama w wakacje mówiła o jakimś środku, który, cytuję, „potrafi ujarzmić nawet najbujniejsze włosy”. Mogłabym ją poprosić, żeby wysłała mi butelkę.
— Tańczenie walca przed wszystkimi?
— Nie wierzę, żebyś ty nie umiała nauczyć się paru łatwych kroków, nie wierzę. — Uniosła wysoko brwi. — Tym na twoim miejscu nawet bym się nie przejmowała. A co do plotek, jakoś nigdy wcześniej cię to nie obchodziło i nagle zaczęło. Daj sobie spokój, mogą myśleć, co chcą, ciebie to nie powinno obchodzić. Masz się dobrze bawić. Teraz opowiadaj, jak to się w ogóle stało, bo jestem niesamowicie ciekawa!
Zaczęłam od tego, że Wiktor jest naprawdę miły, zabawny i wydaje się świetnym kolegą, po czym przeszłam do naszych rozmów w bibliotece. Ginny kiwnęła głową i, jak to ona, zapytała, czy czuję coś więcej do niego, ale ja popatrzyłam na nią zdziwiona, ponieważ ani przez chwilę nie pomyślałam o nim w ten sposób. Zaprzeczyłam i więcej nie wracałyśmy do tego tematu.
Po osiemnastej pożegnałyśmy się i wyszłam z pokoju Rudej, która przed opuszczeniem przeze mnie pomieszczenia zdążyła zaznaczyć, iż jeśli odmówię Bułgarowi, ona się pofatyguje i sama mu powie, że chcę iść.
To nie było potrzebne. Ginny mnie przekonała i wiedziałam, że się zgodzę. Wybiła mi z głowy wszelkie przejmowanie się czyjąś opinią. Miałam się dobrze bawić i to wszystko.
Ruszyłam do dormitorium, aby zabrać torbę z książkami, w końcu zmierzałam do biblioteki. Na sprawdzian z eliksirów umiałam już wszystko. Została tylko kwestia powtórzenia sobie składników niektórych antidotów oraz paru formułek.
Im bliżej biblioteki się znajdowałam, tym mniej miałam pewności, czy to wszystko faktycznie było dobrym pomysłem. Ponownie zaczęłam mieć wątpliwości. Próbowałam sobie wmawiać rzeczy, o których mówiła mi Ginny, ale to nie brzmiało tak samo przekonująco.
Zatrzymałam się na piątym piętrze i oparłam o ścianę przy drzwiach, zastanawiając się, co zrobić. Nie miałam pojęcia. Czułam, że chcę uczestniczyć w Balu Bożonarodzeniowym, ale bałam się. Naprawdę się bałam, co pomyślą ludzie, czy dobrze wypadnę, czy Wiktor nie będzie żałował…
— O, Hermiona — nagle usłyszałam czyjś głos. — Nie wchodzisz do środka?
Odwróciłam w tamtym kierunku głowę i ujrzałam uśmiechającego się, ale też trochę zmieszanego Neville'a.
— Musiałam o czymś pomyśleć — odpowiedziałam, odwzajemniając gest. — A ty co tu robisz?
— Przechodziłem obok — powiedział, wpatrując się w dłonie. — A właściwie to chciałbym cię o coś spytać.
— Tak? — Patrzyłam, jak powoli robił się czerwony.
— W sumie to nieważne. — Wzruszył ramionami. — To do zobacz…
— Mów, o co chodzi, Neville — przerwałam mu, ale kiedy zorientowałam się, że zabrzmiało to za szorstko, uśmiechnęłam się szeroko, mając nadzieję, że zachęcę go do wypowiedzenia tego pytania. — Mów, ja nie gryzę, naprawdę.
Głośno wypuścił powietrze i zamknął na chwilę oczy, zaciskając mocno pięści.
— Czyniezechciałabyśmożepójśćzemnąnabal? — zapytał na jednym wydechu. Nie wiedziałam, czy dobrze zrozumiałam, ale lekko oszołomiona poprosiłam, żeby powtórzył. — Czy pójdziesz ze mną na bal?
— Neville… — powiedziałam skrępowana, widząc, że kolorem twarzy mógł konkurować z najdojrzalszym pomidorem. — Bardzo bym chciała i na pewno rozważyłabym twoją propozycję, gdybym nie szła już z kimś innym.
Spojrzałam na niego przepraszającym wzrokiem. On tylko kiwnął głową i mruknął ciche „cześć”. Pożegnałam się z nim i złapałam się za czoło. Nie sądziłam, że Neville Longbottom kiedykolwiek zaprosiłby mnie na bal. To, że idę z kimś innym, samo nasunęło mi się na język. Wtedy już przynajmniej znałam swoją ostateczną decyzję i wiedziałam, że nie mogłam odmówić Wiktorowi.
Lekko zdenerwowana nacisnęłam klamkę i weszłam do biblioteki, po czym ruszyłam w stronę działu, gdzie miał czekać Krum.
Kiedy go zobaczyłam, jeszcze bardziej się spięłam i powolnym krokiem podeszłam do stolika, przy którym siedział. Znowu czytał „Historię Hogwartu”, co naprawdę mnie cieszyło. Usiadłam na krześle znajdującym się obok niego i odchrząknęłam znacząco z wiadomego powodu. Uniósł wzrok, a po zobaczeniu mnie skinął głową.
A co, jeśli zmienił plany? Może przez ten dzień uświadomił sobie, że jednak nie chce pójść ze mną na bal i tylko zrobię z siebie idiotkę?
— Cześć — odparłam, czując, że znowu się zaczerwieniłam.
— Cześć, Her-mo-ńji-na — rzekł, a ja postanowiłam, że w najbliższym czasie nauczę go dobrze wypowiadać moje imię. — Przepraszam, ale śję zaczitałem.
— Nie ma sprawy. — Kiwnęłam głową, uśmiechając się. — Rozumiem.
— A więc — zaczął — podjęłaś już jakiąś decizję?
Przytaknęłam, patrząc na niego uważnie. Otworzyłam usta z zamiarem przyjęcia jego propozycji, ale głos ugrzązł mi w gardle i nie potrafiłam zdobyć się na odwagę, aby to zrobić.
— Czili, że ńje chcesz zje mną jiść? — Usłyszałam w jego głosie rozczarowanie. — Rozjumiem, po prostu myślałem, że to będźje dobri pomysł.
— Nie, nie — zaprzeczyłam szybko. — Chciałam właśnie mówić, że z miłą chęcią się z tobą wybiorę, jeśli propozycja jest nadal aktualna.
— Oczywjiśćje, że jest — rzekł, szeroko się uśmiechając. — Bardzo śję ćjeszę.
Z uśmiechem na twarzy wyglądał o wiele lepiej. Nie wydawał się sposępniały, a co najważniejsze — wyglądał wtedy jak normalny osiemnastolatek. Gdybym po raz pierwszy raz widziała go właśnie takiego, nigdy nie pomyślałabym, że ma około trzydziestu lat.
Do zamknięcia biblioteki siedzieliśmy i rozmawialiśmy na różne tematy, takie jak książka, którą mu pożyczyłam, czy bal. Tym razem wspólnie wyszliśmy z biblioteki i pożegnaliśmy się przy schodach. Wiktor uśmiechnął się do mnie ostatni raz, co tamtego wieczoru robił bardzo często, i zniknął mi z oczu, po czym zadowolona ruszyłam do pokoju wspólnego. Nagle przypomniało mi się, że w końcu nawet nie wyciągnęłam książek do eliksirów, a już następnego dnia miał odbyć się sprawdzian. Szybkim krokiem popędziłam na siódme piętro.
— Co ty taka szczęśliwa? — zapytał Ron, kiedy usiadłam między nim a Harrym na kanapie.
— A co? Mam cały czas na was krzyczeć i być zła? — Uniosłam wysoko brwi. — Żaden problem.
— Spokojnie — mruknął. — Nic takiego nie powiedziałem.
— Wiem — odparłam uśmiechnięta i rozsiadłam się na wygodnej sofie. — I jak? Uczyliście się już na sprawdzian?
Po moim pytaniu Ron, jak zwykle, przewrócił oczami, a Harry się roześmiał.
— Wyobraź sobie, że tak — powiedział ten drugi, wskazując na stolik, gdzie znajdował się podręcznik. — Coś tam powtórzyliśmy, ale, znając Snape'a, nie dostaniemy wyższej oceny niż Powyżej Oczekiwań, która i tak raczej jest wątpliwa.
— Musicie się postarać. — Wzruszyłam ramionami. — Profesor daje mi Zadowalający, jeśli nie ma się gdzie przyczepić, Wybitny dostałam może tylko kilka razy w ciągu tych trzech lat.
— Tylko — usłyszałam głos Weasleya.
— Malfoy dostaje taką ocenę niemalże cały czas — rzekłam lekko zirytowana tym faktem — mimo że jego eliksiry są gorszej jakości od moich.
— Nie od dziś wiemy, że Snape lubi faworyzować Ślizgonów — wymamrotał Harry.
Razem z Ronem przytaknęliśmy na jego słowa.
— Jakieś wiadomości od Syriusza? — zapytałam po chwili ciszy. — Dał jakiś znak życia?
W myślach skarciłam się za użycie takiego sformułowania. Źle to zabrzmiało, mogło znacznie wpłynąć na wyobraźnię Harry'ego.
— Nie, nic od dwudziestego drugiego listopada.
— Zważając na warunki zamieszkiwanego przez niego miejsca, które, podejrzewam, zbyt wygodne nie są, to nic dziwnego — oznajmiłam. — Minął dopiero niecały miesiąc.
— Właśnie — zgodził się ze mną Ron. — Na pewno za niedługo się odezwie.
Harry popatrzył na nas z cieniem uśmiechu na twarzy, po czym wszyscy z powrotem pogrążyliśmy się w rozmowie. Przed powrotem do swoich dormitoriów powtórzyliśmy razem informacje o antidotach i przepisy na te najważniejsze.
Zasnęłam prawie od razu, zmęczona wszystkimi wydarzeniami tamtego dnia.
_____________________
Na początku dziękuję Degausser za zredagowanie i wytrwałość w betowaniu tej notki.
Przepraszam, że znowu tak długo. :( W ferie miałam zamiar „zaszaleć” z pisaniem rozdziałów, ale w domu byłam tylko przez jeden dzień, więc nie miałam jak, naprawdę.
Przepraszam, że znowu tak długo. :( W ferie miałam zamiar „zaszaleć” z pisaniem rozdziałów, ale w domu byłam tylko przez jeden dzień, więc nie miałam jak, naprawdę.
Co do rozdziału, ma dziewięć i pół strony, czyli jest porównywalnej długości do poprzedniego. Byłby dłuższy, ale celowo ominęłam dwa dni, bo nie chciałam, żeby zrobił się tasiemcowaty.
Liczę, że nowa notka się wam podoba. Oczywiście, czekam na komentarze, nawet kilka słów mnie motywuje!
Dziękuję Wam bardzo za 16K wyświetleń. To dla mnie naprawdę dużo i cieszę się, że, mimo iż nie dodaję często rozdziałów, one cały czas rosną. :D
♡♡♡
OdpowiedzUsuńNaprawdę dobry rozdział. Życzę dalszej weny i gorąco pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, cieszę się, że rozdział się podobał i również pozdrawiam. :D
UsuńNareszcie :) Bardzo mi się podobało. Reakcje Hermiony są bardzo realne, a ona sama tak cudownie kanoniczna *-*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nareszcie :3 Rozdział bardzo mi się podobał. Reakcje i zachowania Hermiony są bardzo realne, choć czuję lekki niedobór Cedrika. Coś czuję, że w następnych rozdziałach odbierzesz mi powód do narzekań ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cieszę się, że Ci się podobał!
UsuńPlanowałam jeszcze jedną scenę z Cedrikiem, ale rozdział byłby wtedy za długi, a już i tak ma prawie 10 stron. :|
Bardzo dobry rozdział ;)
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny bo już nie mogę się doczekać?
Dziękuję bardzo!
UsuńHmm, myślę, że jeszcze długo się nie pojawi, bo nawet nie zaczęłam go pisać. Nie mam teraz w ogóle czasu przez naukę, ale myślę, że po egzaminach to się zmieni i dodam go w maju. :)
W takim razie powodzenia na egzaminach :)
UsuńNie dziękuję, żeby nie zapeszyć! :D w każdym razie bardzo mi miło, doceniam to. :)
UsuńZakochałam się <3 <3 Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo! :D
UsuńTakim czytelnikom jak ja powinno się przypalać stopy, bo mamy problemy z regularnością. Chociaż teraz akurat miałam dość ważny powód, bo musiałam zadbać o oczy, które się zbuntowały, i generalnie odstawiłam na trochę dłuższe czytanie na komputerze. Miałam wyrobić się przed Twoim powrotem z wakacji, no i nie wyszło. :< Mam nadzieję, że podróż nie była aż tak męcząca i że fajnie spędziłaś ten czas. :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału teraz… Myślałam, że będę się jarać tym, jak Hermiona i Cedrik się droczą, tzn. jarałam się, bo to takie urocze, jak do niej podszedł w Wielkiej Sali, fajnie, że znów się do niej odzywa. No więc myślałam, że tym będę się głównie cieszyć, ale potem na scenę wszedł Krum i totalnie przyćmił Puchona. W dobrym znaczeniu to wszystko, oczywiście!
Uwielbiam czytać jego zmiękczona wypowiedzi („rjeprjezjentować” haha<3) i w sumie zastanawiałam się nawet, czy to się tak łatwo pisze, jak czyta. :D
W ogóle miałam ochotę potrząsnąć Hermioną! „Muszę się z tym przespać?” ŻE CO? NO HALO! Hermiono, zaprasza cię gorący facet, który jest Bułgarem, ma zajebisty akcent i jest sportowcem! Chce iść z TOBĄ na bal. Zaprosił cię. CO JEST Z TOBĄ NIE TAK? <-- To była moja reakcja. :D Śmieję się z tej naszej kochanej Gryfonki, bo tak naprawdę to takie Hermionowe, że musi wszystko się wziąć na rozum, przemyśleć, bo ona nie poleci tak po prostu na wygląd. Granger wypisz-wymaluj. <3
A potem totalnie ujęła mnie Ginny, która jest typową przyjaciółką, która się będzie jarać bardziej niż sama zainteresowana, zadba o to, żeby dziewczyna nie odwaliła maniany i mu nie odmówiła, pomoże z wyglądem i sukienką. Muah! AAAA! I jeszcze to jak pierwszą jej myślą był Cedrik hahah kochane stworzenie <3
Podobało mi się, oczywiście, że mi się podobało! Uśmiecham się cały czas. :D
A tam, dla mnie najważniejsze jest to, że w ogóle chce Ci się czytać moje opowiadanie i komentować każdy rozdział po kolei. Nawet nie wiesz, jak miło mi się czyta Twoje słowa! <3
UsuńO, kurcze, mam nadzieję, że już wszystko jest okej i nie będziesz miała więcej takich problemów, bo domyślam się, że to uciążliwe. :/
Co do podróży, powrót zniosłam o wiele lepiej i naprawdę nie było źle, a sam pobyt — cudowny i najchętniej zostałabym tam dłużej. Jak wróciłam, pogoda była fatalna, czego nie umiałam przeżyć i nie wyobrażałam sobie dnia bez słońca. </3
Uff, kamień spadł mi z serca! Bałam się właśnie, że Wiktor wyszedł mi tak sztucznie, mało zachęcająco.
Uwierz, że pisze się to tragicznie. XD Zajmuje mi to chyba najwięcej czasu, bo tu się zastanawiam, jak przekształcić te słowa, tu, jak ułożyć zdanie, masakra.
Co nie? :D Ja też jej ani trochę nie rozumiem!
Strasznie się cieszę, że tak uważasz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy. :D
Bardzo dziękuję za taki piękny, długi komentarz. Rozpieszczasz mnie!
Nie masz pojęcia, jak bardzo uciążliwe, biorąc pod uwagę, że jednak dużo czytam. No ale takie momenty pokazują, że trzeba oczy szanować i o nie dbać, bo dla mnie to jednak najważniejszy ludzki zmysł.
UsuńUuu, wyobrażam sobie, że powrót do Polski raczej nie przysporzył radości, bo pogoda ostatnio nie rozpieszczała. Ale za to wynagrodzi nam teraz, na weekend. Może będzie można się poczuć jak w Bułgarii. :D
I tak myślałam, że pisanie kwestii Wiktora pod względem fonetycznym jest katorgą, ale tak to jest... Prezentuje się świetnie, a wysiłku trzeba w to włożyć co nie miara. Wiktor jest idealny. Dokładnie tak go sobie zawsze wyobrażałam. :)
No dokładnie. W każdym razie zdrowia i żeby te Twoje oczy już się tak szybko nie męczyły! :D
UsuńTaak, na początku miałam małego dołka z tego powodu, ale potem jak zaczęło się robić cieplej, doszłam do wniosku, że jednak wolę normalną pogodę, bo upał na Śląsku jest strasznie uciążliwy i męczący. Co innego nad morzem </3
+Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak działają na mnie takie słowa! Dziękuję <3
Usuń