24 stycznia 2016

Rozdział XV

Parę dni później pogoda w jakimś stopniu uległa poprawie. Wiatr stał się mniej porywisty, a deszcz nie padał już dwadzieścia cztery godziny na dobę. 
Ja jednak dalej wolałam pozostać w ciepłym pokoju wspólnym lub w bibliotece, gdzie chroniłam się przed mroźną i nieprzyjemną atmosferą na dworze. Akurat pech chciał, że zamiast zaklęć w poniedziałek rano mieliśmy zastępstwo z profesor Sprout, co oznaczało konieczność wyjścia na zewnątrz.
Ubrana w ciepłą kurtkę i ciasno opatulona szalikiem szłam razem z innymi Gryfonami w stronę jednej z cieplarni. Towarzyszyli mi Ron i Harry, którzy byli pochłonięci jakąś rozmową na temat kompletnie dla mnie niezrozumiały.
— Cześć, Hermiono — usłyszałam głos Neville'a. — Też jesteś ciekawa, co tym razem przygotowała dla nas profesor Sprout?
— O, witaj — odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. — Tak, bardzo.
— Ja też! — rzekł podekscytowany. — Nie mogę się doczekać.
Zaśmiałam się na jego reakcję oraz poprawiłam szalik, który zaczął lekko odstawać, przez co zatrzęsłam się z zimna.
— A czytałaś może Niezbędnik Zielarza? — zadał mi pytanie. — Dostałem go od babci parę lat temu na święta i od tamtej pory zbieram różne rzeczy ze znajdującej się tam listy magicznego wyposażenia.
— To świetnie — odparłam. — Masz już wszystko?
— Nie, niestety — mruknął niezadowolony. — Brakuje mi tylko rękawic z najprawdziwszej smoczej skóry. Są strasznie drogie i wątpię, żeby na razie udało mi się je zdobyć.
— Niedługo są święta — spróbowałam go pocieszyć. — Może akurat je dostaniesz.
— Bardzo bym chciał — przyznał. — Ale nie chcę obciążać babci aż takimi kosztami.
Zauważyłam, że wyraźnie posmutniał, więc położyłam mu dłoń na ramieniu i jeszcze raz się uśmiechnęłam. Był bardzo dobrym kolegą i nie chciałam, aby zamartwiał się czymś, na co nie miał wpływu.
Po jakimś czasie doszliśmy do szklarni, gdzie nauczycielka opowiedziała nam  o najpopularniejszych w średniowieczu roślinach oraz pokazała nam dane gatunki. Niektóre wydawały się naprawdę ciekawe, a mina Neville'a, mogącego przytrzymywać wszystkie donice, była bezcenna. 

Kilka godzin później opadłam wyczerpana na łóżko w moim dormitorium. Poniedziałkowe lekcje się skończyły, więc mogłam wziąć się za odrabianie prac domowych, które nauczyciele przed przerwą świąteczną zadawali praktycznie na każdej lekcji. Na szczęście byłam do przodu z pisaniem esejów, dlatego wtedy mogłam robić zadanie na następne dni.
Tego dnia miałam również zobaczyć się z Cedrikiem, ale on ponownie odwołał spotkanie. Podobno nie wyzdrowiał jeszcze do końca i nie mógł wychodzić z łóżka. Oznajmił jednak, że do końca tygodnia choroba na pewno da mu spokój, więc poinformuje mnie, kiedy będziemy mogli się spotkać.
Po jakimś czasie wyciągnęłam z torby niepotrzebne książki i spakowałam parę rolek pergaminu. Wzięłam ją na ramię, po czym wyszłam z pomieszczenia, uprzednio sprawdziwszy, czy nie zapomniałam niczego ważnego.
Powoli zbiegłam po schodach i od razu skierowałam się w stronę wyjścia z pokoju wspólnego, gdzie nie ujrzałam moich przyjaciół. Podejrzewałam, że są w swoim dormitorium. Przyszło mi do głowy, że gdybym ich tam zastała, może zdecydowałabym się na zostanie w przytulnym pomieszczeniu. Tam jednak znajdowało się tylko kilka osób ze starszych i młodszych klas, nie zauważyłam nikogo z mojego rocznika.
Ruszyłam schodami na piąte piętro, zastanawiając się, czy spotkam tam kogoś, z kim mogłabym spędzić czas, gdyż ostatnio często mi się to zdarzało. Wszedłszy do biblioteki, cicho westchnęłam. Zobaczyłam tam mnóstwo osób zajmujących prawie wszystkie stoliki. Pokręciłam głową i przymknęłam oczy w poirytowaniu zdenerwowana odgłosami rozmów, różnych szmerów oraz przewracania kartek. Nie cierpiałam tego. Na Merlina, przecież w takich warunkach nie dało się skupić! Wiedziałam, że zmarnuję tam tylko czas, co chwilę wracając do przeczytanej już wcześniej linijki, więc postanowiłam wypożyczyć potrzebne mi książki na cały tydzień i jak najszybciej opuścić to miejsce. Czułam, że w najbliższym czasie nie będę tam częstym gościem,
Przeszłam obok paru głównych działów i przecisnęłam się przez środek sali, po czym znalazłam się przy regałach z książkami na temat eliksirów, skąd wzięłam jeden interesujący mnie poradnik i pozycję, z której korzystając, mieliśmy napisać esej dla profesora Snape'a. Spojrzałam na drugi koniec biblioteki z przerażeniem, że jeszcze raz musiałam się tam dostać, aby wziąć kolejne lektury i podejść do pani Pince.
— Przepraszam — powiedziałam, kiedy jakiś wysoki i barczysty osobnik uniemożliwił mi przejście.
— O, Her-mi-ją-ni-na! — usłyszałam znany głos, gdy chłopak odwrócił się w moją stronę. — Znowu sję tutaj spotikamy.
— Cześć, Wiktorze — odpowiedziałam, uśmiechając się do niego pogodnie. — Dużo ludzi, prawda?
— Bardzo — przytaknął. — Pjerwsi raz od naszjego przyjazdu jest tu tak tłoczno. Pójdźjemy gdźjeś uśjąść?
— Miałam zamiar już wychodzić, ale w sumie i tak nie mam dzisiaj niczego do zrobienia — odparłam, kierując się bardziej do siebie niż do niego.
— Nasz stolik chyba jiest już zajęti — oznajmił, gdy szukaliśmy wolnych miejsc.
Zamarłam. Czy on przed chwilą użył określenia „nasz”? To prawda, że w ostatnim czasie zdarzało nam się czasami tam razem siedzieć i całkiem przyjemnie nam się rozmawiało, ale to Cedrika, z którym zawsze siedziałam przy tym stoliku, prędzej posądziłabym o wykorzystanie takiego terminu. Zdziwiona spojrzałam na niego, ale on w dalszym ciągu rozglądał się po pomieszczeniu. Postanowiłam to zignorować.
— Wolne stoliki na pewno znajdą się w dziale wróżbiarskim. — Skinęłam głową w odpowiednią stronę. — Zawsze przebywa tam najmniej osób.
 Krum przystał na moją propozycję i razem ruszyliśmy w wybranym przeze mnie kierunku. Ja jednak szłam trochę szybciej, zostawiając go w tyle, aby nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi. Nie zniosłabym kolejnych plotek na mój temat.
— Jak ćji minął dźjeń? — zapytał mnie, kiedy usiedliśmy, jednak ja nie odpowiedziałam, rozglądając się dookoła. — Czegoś szukasz?
Usłyszałam zdziwienie w jego głosie.
— Nie. — Gdy odwróciłam się w jego stronę, poczułam, że moje policzki oblały rumieńce. — Tylko coś sprawdzałam.
— Co ńjiby? — zapytał, marszcząc czoło. — Coś śję stało?
Było mi wstyd przyznać, że nie chciałam, aby ktoś nas tam zobaczył. Bałam się reakcji Wiktora, który mógł pomyśleć, iż się go wstydziłam albo coś podobnego. Nie miałam zamiaru go urazić.
— Em, wydawało mi się, że widziałam kogoś znajomego — skłamałam, czego po chwili bardzo pożałowałam, ażeby nie siedzieć bezczynnie, zaczęłam wyjmować książki na blat.
— Rozumjem — odparł przyjaźnie. — Mjałaś rację, jest tu o wjele spokojńjej ńjiż w pozostałich dźjałach.
— Najwięcej osób siedzi przy regałach z książkami dotyczącymi transmutacji, zaklęć i eliksirów — oznajmiłam, szukając pióra. — Tych przedmiotów uczą jedni z najbardziej wymagających nauczycieli. Uwierz, nie chciałbyś im podpaść.
— A ten mężczizna w długiej, czarnej szaćje? — zadał pytanie. — Przipomjina trochę ńjetoperza.
— To profesor Snape — odpowiedziałam, otwierając podręcznik na odpowiedniej stronie. — On właśnie uczy eliksirów. Surowy, bezwzględny, często odejmuje punkty.
— Wjidźjałem go ostatńjo przy naszym statku. — Wiktor skierował swój wzrok na mnie. — Rozmawiał parę razy z naszim direktorem, wydaje śję trochę dźjiwny.
Spojrzałam na niego zdumiona, przypomniawszy sobie o należeniu Karkarowa do zwolenników Voldemorta, o czym dowiedzieliśmy się od Syriusza, który przebywał z nim w Azkabanie. Igor został jednak wypuszczony za wydanie paru nazwisk ministerstwu. Czego on mógł chcieć od Snape'a?, zastanawiałam się przez dłuższy moment. Po chwili podniosłam głowę, czując na sobie jego palący wzrok.
— Tak, tak. — Przytaknęłam. — Profesor należy do odludków, ale dobrze uczy, mimo że czasami trochę dręczy Gryfonów…
— Gryfonów… — Zamyślił się, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. — Czyli uczńjów z Gryffindoru?
— Tak — odparłam, po czym zaczęłam wyliczać: — Ogółem są cztery domy: Hufflepuff, Ravenclaw, Slytherin, no i Gryffindor. Każdy ma swojego opiekuna i prefekta naczelnego.
— A ti należysz do…?
— Jestem Gryfonką — rzekłam, wskazując herb na moim swetrze.
— A twojim opiekunem jest? — zapytał, widocznie zaciekawiony.
— Profesor McGonagall, uczy transmutacji.
— A ćjo z resztą domów?
Już miałam odpowiadać, gdy przypomniało mi się o pewnej kwestii.
— Wiem, co obiecałam ci pożyczyć! — o mało nie krzyknęłam. — Sprawdzałeś, czy ktoś oddał już „Historię Hogwartu”?
 — Tak — odparł — Półki w dalszim ćjągu są puste.
Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam grubą książkę, którą nosiłam przy sobie, odkąd złożyłam obietnicę pożyczenia jej Wiktorowi. Położyłam opasłą lekturę na stolik i przysunęłam ją w jego stronę.
— Proszę.
— O, dźjękuję ci, Her-mio-ni-ją-ną — za każdym razem wypowiadał moje imię inaczej. — Ćjeszę śję, że pamiętałaś.
— Już wcześniej miałam to zrobić, ale kompletnie o tym zapomniałam — przyznałam. — Miałam ją cały czas w torbie.
Wymieniliśmy później jeszcze parę zdań, a ja zaczęłam czytać jedną z książek, które miałam zamiar wypożyczyć. Wiktor przez cały ten czas przeglądał „Historię Hogwartu” na zmianę z obserwowaniem mnie, od czasu do czasu zadawał też jakieś pytania. Po godzinie pożegnaliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę; on do swojego statku, ja na siódme piętro. Musiałam przyznać, że przebywało mi się z nim swobodnie, mimo że na początku byłam bardzo nieśmiała i niepewna całej tej sytuacji. Wydawał mi się sympatyczny i cieszyłam się, że poznałam kogoś z innej szkoły, kto mógł mi opowiedzieć o tamtejszych tradycjach i zwyczajach.

Wtorek minął mi na siedzeniu w pokoju wspólnym i spędzaniu czasu z moimi przyjaciółmi. Siedzieliśmy w trójkę przed kominkiem; chłopcy grali w szachy czarodziejów, a ja czytałam tę samą książkę, co poprzedniego dnia. Lektura bardzo mnie wciągnęła. Opowiadała o historii jednego z najbardziej znanych mistrzów eliksirów, który w szesnastym wieku wynalazł Wywar Żywej Śmierci całkiem przez przypadek, uwierzyłby ktoś?
Po którymś z kolei przeczytanym rozdziale postanowiłam zrobić sobie przerwę. Podniosłam się z pozycji prawie leżącej i usiadłam prosto, opierając się o tył fotela.
— Harry, zaprosiłeś już kogoś na bal? — zapytałam zaciekawiona.
— Nie — bąknął, nie dając mi nadziei na dłuższą wypowiedź, ja jednak postanowiłam drążyć temat.
— A ta dziewczyna, o której mówiłeś kilka dni temu? — Spojrzałam na niego, unosząc brwi. — Myślałam, że chcesz, żeby z tobą poszła.
— Bo chcę — odparł, będąc w złym humorze, gdyż wyraźnie się naburmuszył.
— Hermiono, daj spokój — mruknął Ron.
Prychnęłam i poczuwszy się urażona, wróciłam do czytania książki, nie odzywając się już ani słowem przez resztę wieczoru.
Wciąż lekko poirytowana położyłam się spać.

Następnego dnia miałam lepszy humor niż poprzedniego, ale wciąż byłam trochę zła na chłopców. Wiedziałam, że nie powinnam, w końcu oni też mieli prawo mieć swoje widzimisię, jednak ja dalej czułam się trochę urażona. Z dystansem odpowiadałam im na skierowane do mnie wypowiedzi.
— Hermiono, masz zadanie z eliksirów? — usłyszałam czyjś głos.
— Tak.
— Dasz mi? — zapytał, patrząc w moją stronę.
— Nie mam teraz czasu — odparłam. — Skup się na lekcji, Ron.
Tak wyglądały nasze rozmowy przez wszystkie zajęcia. Po paru takich sytuacjach ani on, ani Harry nie odezwali się słowem, od czasu do czasu tylko spoglądając w moją stronę; Potter ze zdziwieniem, zastanawiając się pewnie, co mnie ugryzło, Weasley ze zdenerwowaniem, że nie dałam mu odpisać zadania. Później żałowałam tego, w jaki sposób ich potraktowałam, powinnam była zachowywać się tak jak zawsze, nie mając do nich pretensji o to, że poprzedniego dnia po prostu czuli się zmęczeni albo nie mieli humoru.
Wydawało mi się jednak, że to nie był jedyny powód mojego zdenerwowania, niepokoju; nie wiedziałam, jak to dokładnie nazwać. Coś nie dawało mi spokoju, a mianowicie ktoś, kto powinien skontaktować się ze mną już kilka dni wcześniej i dalej tego nie zrobił. Miałam na myśli oczywiście Cedrika, którego, takie odniosłam wrażenie, wyłapałam tamtego dnia gdzieś w tłumie. Mogło mi się tylko wydawać, dlatego po dłuższym zastanowieniu odpuściłam ten temat. Nawet jeśli faktycznie to był on, pewnie w najbliższym czasie się zobaczymy, pomyślałam.
Po przemyśleniu tego zachowywałam się zwyczajnie. Normalnie rozmawiałam z chłopcami, pomogłam im odrobić zadanie i napisać eseje na transmutację, później wróciłam do dormitorium i poczytałam trochę przed snem. Pogawędziłam nawet z Parvati, którą tam zastałam. Powiedziała, że Lavender siedziała jeszcze w pokoju wspólnym, dlatego jej nie było. Lubiłam je obie, kiedy nie plotkowały o innych osobach i potrafiły pogadać na normalne tematy, niedotyczące czyjegoś życia. Wtedy nie miałam nic przeciwko, aby spędzać z nimi trochę czasu, a wręcz przeciwnie — robiłam to z przyjemnością.

Mój wewnętrzny spokój został zburzony zaraz po drugiej lekcji w czwartek.
Szłam na pierwsze piętro razem z Harrym i Ronem, gdzie znajdowała się klasa profesora Binnsa. Byłam w naprawdę dobrym humorze i miałam wrażenie, że ktoś musiałby się bardzo postarać, żeby to zmienić. Cały czas się uśmiechałam, pozwoliłam nawet spisać chłopcom zadanie. Wszystko szło niemalże idealnie, aż nie zobaczyłam Cedrika, któremu od razu wesoło pomachałam, ale on zdawał się mnie nie zauważać. Na początku stał odwrócony w moją stronę, śmiejąc się z czegoś do swoich kolegów. Wydawało mi się, że spojrzał na mnie, jednak od razu popatrzył gdzieś indziej i chyba odwrócił się plecami.
Postanowiłam to zignorować, ale cały czas z niewiadomych powodów próbowałam go jakoś tłumaczyć, bo może on faktycznie mnie nie zauważył? W końcu nie był sam. Starałam się o tym nie myśleć, ale nie potrafiłam. Nie dawało mi to spokoju i zadręczałam się tym do końca lekcji. Przyłapanie go na spoglądaniu na mnie podczas obiadu jeszcze bardziej to wszystko spotęgowało. Myślałam, że spotkam go, wychodząc z Wielkiej Sali, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Po posiłku widziałam go jeszcze kilka razy na korytarzu, przechodziłam, będąc oddalona od niego tylko o parę stóp i wciąż nic. Wtedy byłam przynajmniej pewna, że mnie zauważył i tego, że, z jakiegoś nieznanego mi powodu, mnie ignorował, co wywołało moje duże zdenerwowanie.
Nie ukrywałam, że nie rozumiałam jego zachowania. Nie miałam pojęcia, czemu tak postąpił, i zamiast skupić się na lekcji, zastanawiałam się tylko nad tym. Pierwszy raz zdarzyło mi się nie wiedzieć, o czym mówił profesor Flitwick, i to wszystko przez niego! Cicho zaklęłam i po raz kolejny zmarszczyłam czoło.
— Hermiono — usłyszałam głos Rona, który zaczął machać mi ręką przez twarzą.
— Co? — zapytałam zirytowana, odwracając głowę w jego stronę.
— Już nic — mruknął najwyraźniej odstraszony moim tonem.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i tępo wpatrywałam się w nauczyciela, cały czas rozmyślając o jednym.
Niby mógł mnie nie zauważyć, ale dwa razy z rzędu?, pomyślałam. Właśnie dlatego odrzuciłam tę tezę po dłuższym zastanowieniu. Stwierdziłam, że to niemożliwe, zwracając uwagę na to, że stał oddalony tylko o parę stóp! Musiałby mieć coś nie tak ze wzrokiem.
Ugh. Nie dawało mi to spokoju, po raz kolejny zadręczałam się jego osobą. Świetnie.

— Też go w takim razie ignoruj — podpowiedziała mi Ginny, gdy wracałyśmy ze spaceru. — Po prostu poczekaj, aż on pierwszy się odezwie, powie cześć czy coś.
Niedoczekanie, pomyślałam.
— Może masz rację — zaczęłam rozważać słowa przyjaciółki. — Zobaczymy, czy jutro też będzie udawał, że mnie nie widzi.
Będąc na siódmym piętrze, wypowiedziałam hasło i obie weszłyśmy do pokoju wspólnego, po czym od razu skierowałyśmy się na schody prowadzące do damskich dormitoriów. Pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy każda do swojej sypialni.
Leżąc w łóżku, nie wiedziałam, czemu nie potrafiłam tego zignorować. Skoro Cedrik nie chciał ze mną rozmawiać, dlaczego nie mogłam zostawić tego w spokoju? W końcu to była jego sprawa. Po paru minutach rozmyślania doszłam do wniosku, że gdyby Harry albo Ron wywinęli podobną akcję, też nie potrafiłabym się z tym ot tak pogodzić. Ostatni raz przewróciłam oczami i zasnęłam, mając nadzieję, że następnego dnia albo wszystko się wyjaśni, albo cała ta sytuacja mnie obejdzie.

Tak się niestety nie stało. W czwartek znowu zauważyłam go kilka razy na korytarzu, ale on ciągle grał w te swoje głupie gierki. Merlinie, o co mu mogło chodzić?, pomyślałam.
Za namową Ginny ja także go ignorowałam: od razu odwracałam wzrok, przechodziłam obok niego, głośno rozmawiając z Harrym albo Ronem. Czułam się dziwnie, gdyż nigdy czegoś takiego nie robiłam, a to zdecydowanie nie było w moim stylu. Udawałam obojętną, ale wewnątrz paliłam się z ciekawości, dlaczego nagle postanowił zerwać ze mną kontakt, bo tak chyba mogłam to nazwać, prawda?
Nie potrafiłam też ukrywać, że byłam po prostu zła, zdenerwowana, a jednocześnie sfrustrowana i niepewna; te wszystkie uczucia kotłowały się w mojej głowie, przez co miałam niemały mętlik i prawie na niczym nie umiałam się skupić.
Zajęcia kolejny dzień z rzędu minęły mi bardzo szybko. Po ostatniej lekcji prędko pozbierałam swoje rzeczy i spotkałam się z siostrą Rona w umówionym miejscu, a dokładniej przy schodach na pierwszym piętrze.
— Cześć — powitała mnie.
— Przepraszam — wydyszałam, spoglądając na zegarek znajdujący się na moim lewym nadgarstku. — Nie chciałam się spóźnić.
— Nie ma sprawy — odparła. — Mnie, w przeciwieństwie do ciebie, nie przeszkadza, kiedy ktoś nie jest punktualny.
— Spóźnianie się jest niegrzeczne. — Ruda spojrzała na mnie, po czym teatralnie wywróciła oczami. — Nie patrz tak, święta prawda.
Wzruszyła ramionami i złapała moje ramię, ciągnąc w stronę schodów.
— Chodź już, bo umieram z głodu — mruknęła, a ja głośno się zaśmiałam. — No co?
— Widać, że Ron to twój brat — rzekłam, szeroko się uśmiechając, co ona odwzajemniła. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteście do siebie podobni.
— No już nie przesadzaj — burknęła, a ja ponownie wysoko podniosłam kąciki ust.
Zeszłyśmy schodami w dół i prawie od razu znalazłyśmy się przy Wielkiej Sali. Weszłyśmy do środka i skierowałyśmy się do stołu Gryffindoru, gdzie siedziało już pełno uczniów. Ginny zajęła miejsce obok dziewczyny z jej roku, a ja usiadłam tuż koło niej.
— Co bierzesz? — zadała mi pytanie. — Ja chyba tradycyjnie wezmę kurczaka.
— Hm — zaczęłam się zastanawiać, ale spoglądając na te wszystkie potrawy, stwierdziłam, że na żadną nie miałam ochoty. — Nie wiem jeszcze, jakoś źle się czuję.
Nagle zakręciło mi się w głowie. Kilka razy szybko zamrugałam i lekko się otrząsnęłam.
— Hermiono, wszystko w porządku? — usłyszałam zaniepokojony głos Deana, który chwilę wcześniej usiadł naprzeciwko.
— Nic ci nie jest? — Spojrzałam na Ginny, wyglądającą na zmartwioną.
— Tak, tak — przytaknęłam. — To było chwilowe.
Mimo swoich słów wciąż czułam nieprzyjemny ból głowy.
— Musisz coś zjeść — odparła moja przyjaciółka, nakładając na mój talerz trochę ziemniaków. — Jeszcze mi gdzieś zemdlejesz i co ja wtedy zrobię?
Popatrzyłam niechętnie na jedzenie, ale wzięłam do ręki widelec i zaczęłam grzebać nim w żółtej mazi. Chwilę potem włożyłam pierwszy kęs do ust, a już po paru minutach skończyłam konsumować, w tym czasie do jadalni zdążyli przyjść Harry i Ron. Obaj powiedzieli, że nie wyglądam najlepiej, co jeszcze bardziej spotęgowało moją niechęć do wszystkiego. Miałam ochotę położyć się w łóżku i odpocząć. Liczyłam tylko na to, że nie złapałam jakiejś choroby. Niechodzenie na zajęcia tuż przed świętami oznaczało ogromne zaległości, których ja chciałam uniknąć.
— Czekaj — zawołała Ginny, kiedy wstałam od stołu.
— Jedz spokojnie — powiedziałam, odwracając się w jej stronę. — Mogę poczekać na ciebie w pokoju wspólnym.
— Nie, już idę — odparła, szybko dopijając sok dyniowy.
Wzięła swoje rzeczy i razem ruszyłyśmy w kierunku wyjścia.
— Już lepiej? — zapytała, gdy przechodziłyśmy obok drzwi.
— Wydaje mi się, że tak — odpowiedziałam. — Mam ochotę się położyć.
— Hm, może to z przemęczenia? — głośno pomyślała, wchodząc na pierwszy schodek.
Ruda zastanawiała się jeszcze nad czymś przez chwilę, a ja w ciszy szłam na siódme piętro. Mijało nas mnóstwo uczniów i uczennic, na których raczej nie zwracałam uwagi, aż w oczy rzucił mi się Cedrik idący się w naszą stronę. Od razu skierowałam wzrok gdzieś indziej i z wysoko podniesioną głową szłam dalej. Nawet nie popatrzyłam, kiedy przechodził obok ciekawskiej Ginny, która, oczywiście, musiała się odwrócić.
— Obejrzał się za nami! — wyszeptała podekscytowana.
— Niesamowite — mruknęłam, przewracając oczami.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, i powoli chyba przestawało mnie to obchodzić.
— Myślę, że w końcu wymięknie — wyraziła swoje zdanie.
— To znaczy?
— Zacznie normalnie z tobą rozmawiać — odparła. — Mówię ci.
— Jakoś mi już chyba nie zależy — powiedziałam tonem całkowicie wyprutym z emocji.
Ulżyło mi, kiedy wreszcie dotarłyśmy do obrazu Grubej Damy. Ginny szybko wypowiedziała hasło i po chwili znalazłyśmy się w pokoju wspólnym. Wchodząc schodami do dormitorium, nie mogłam doczekać się momentu, gdy odłożę wszystkie moje rzeczy i opadnę na miękki materac.
— Wiem, że miałyśmy jeszcze iść na spacer, ale nie dam dzisiaj rady.
— Nie ma sprawy — oznajmiła, uśmiechając się. — Pójdziemy, jak poczujesz się lepiej.
Pożegnałyśmy się i zniknęłyśmy sobie nawzajem z pola widzenia, wchodząc do swoich pokojów. Opadłam na łóżko, myśląc o tym, że większość zadań na następny dzień mam już zrobioną. Odpłynęłam prawie automatycznie, wtulając się w uzależniającą miękkość poduszki.

Otworzyłam oczy, żeby po chwili z powrotem je zamknąć. Odkryłam kołdrę i nieprzytomna ruszyłam w stronę łazienki, gdzie ospałymi ruchami umyłam zęby i przemyłam twarz zimną wodą. Po chwili wróciłam do dormitorium, po czym usiadłam na łóżku. Musiałam chwilę pomyśleć.
Najpierw dotarło do mnie, że był czwartek. Chyba, pomyślałam, spoglądając na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiętnastą. Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że obudziłam się w środku nocy i że nie zdążyłam niczego zrobić. Niby wszystko na następny dzień miałam już zrobione, ale chciałam jeszcze przejrzeć esej na eliksiry i ewentualnie coś dopisać lub poprawić oraz dokończyć poniedziałkowe zadanie na starożytne runy. Swoją drogą dopiero wtedy dotarło do mnie, że profesor Moody nigdy niczego nie zadawał. Nie pochwalałam tego, w końcu uczył nas tylko praktyki, a teoria też czasami bywała przydatna. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie jego sprawdzającego wypracowania.
Podniosłam się z łóżka i zaczęłam pakować potrzebne książki do torby. O dwudziestej pani Pince zamykała bibliotekę, więc musiałam się pospieszyć.
Godzinę później siedziałam, jak zwykle zresztą, w dziale wróżbiarstwa, kończąc zadanie na transmutację. Dopisałam parę rzeczy i poprawiłam esej z eliksirów, więc zabrałam się za pracę na poniedziałek. Chciałam skończyć to tamtego dnia, żeby w weekend móc zająć się czymś innym.
Po krótkiej drzemce, której jednak nie mogłam tak określić, gdyż trwała ona około cztery godziny, czułam się o wiele lepiej. Ból głowy i migrena ustały, więc byłam w stanie normalnie funkcjonować. Cieszyłam się, że Ginny miała rację i okazało się to tylko przemęczeniem, a nie chorobą. Nie zniosłabym bezczynnego leżenia w łóżku przez chociaż jeden dzień. Dodatkowo strasznie nie lubiłam przepisywać notatek. Od kogo bym ich nie pożyczała, zawsze wydawały mi się zrobione niestarannie i na odczepne.
Rozmowy powoli ucichały, a kiedy słychać było tylko szmer odsuwanych krzeseł, spojrzałam na zegarek wskazujący już dziesięć po ósmej. Zmarszczyłam czoło, dziwiąc się, czemu bibliotekarka jeszcze mnie stamtąd nie wygoniła. Szybko spakowałam torbę, bojąc się, że mogła to być powtórka z moich urodzin, kiedy to Cedrik mnie w niej zamknął. Zdarzyło się to już prawie trzy miesiące temu, wtedy odbyła się nasza pierwsza rozmowa. Nie byłam sentymentalna, ale w tamtym momencie przypomniałam sobie o jego ignorowaniu i ponownie się zdenerwowałam.
Szybkim krokiem ruszyłam do drzwi wejściowych, które na szczęście były otwarte. Popatrzyłam na panią Pince, siedzącą z nosem w książce przy swoim biurku.
— Przepraszam — zawołałam, gdyż postanowiłam uświadomić jej, jak późno już było. Słysząc moje słowa, kobieta odwróciła się do mnie widocznie niezadowolona. — Nie powinna już pani zamykać? Jest po dwudziestej.
— Och — wymsknęło jej się po spojrzeniu na zegarek. — Faktycznie. Dziękuję, Hermiono.
— Do widzenia — pożegnałam się, widząc, jak bibliotekarka wstawała ze swojego miejsca, i wyszłam z pomieszczenia.
Skierowałam się w stronę schodów. Byłam pewna, że nie zasnę przez najbliższe trzy lub cztery godziny, więc postanowiłam wykąpać się i dokończyć książkę, którą zaczęłam dwa dni wcześniej.
Przechodząc przez piąte piętro, nagle otworzyły się drzwi do Łazienki Prefektów, przy której wtedy akurat się znajdowałam. Przestraszona lekko podskoczyłam i zszokowana wpatrywałam się w osobę wychodzącą z pomieszczenia. Na początku pomyślałam, żeby po prostu odejść, ale potem uświadomiłam sobie, że zachowałabym się infantylnie i zmarnowałabym okazję.
Spojrzał na mnie zdziwiony i, najwyraźniej nie wiedząc, co uczynić, zmieszany przeczesał mokre włosy. Dopiero wtedy zauważyłam, że Cedrik był ubrany w szare dresy i koszulkę z krótkim rękawem. W ręce trzymał ubrania, a na szyi przewieszony miał ręcznik.
Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale od razu je zamknęłam, nie mając pojęcia, jak mogłyby brzmieć moje słowa. Staliśmy tak przez dobre pół minuty, aż on pierwszy się nie odezwał:
— Właśnie niedawno wyzdrowiałem i miałem się z tobą skontaktować — odparł, przyglądając się swojej dłoni.
Jego wypowiedź mnie zirytowała. Poczułam, że robił ze mnie idiotkę.
— Mój intelekt nie jest na poziomie sklątki tylnowybuchowej — wycedziłam, na co zmieszał się jeszcze bardziej. — Spokojnie, dobrze zrozumiałam, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia.
Powiedziawszy to, odwróciłam się na pięcie. Nie zdążyłam jednak odejść od niego na odległość większą niż pięć stóp, gdyż usłyszałam jego wołanie:
— Czekaj! To nie tak!
Zatrzymałam się gwałtownie i skierowałam w jego stronę z mocno zaciśniętą szczęką. Z jednej strony byłam zdziwiona, że ponownie mnie nie zignorował, ale starałam się jak najbardziej, żeby nie dać tego po sobie poznać.
— Nie? A jak? — zapytałam, udając zaciekawienie.
— Bo…
— No właśnie — rzekłam. — To jest po prostu nieszanowanie drugiej osoby. Co innego mówiłeś, a co innego zrobiłeś. Powiedziałeś, że dasz znać, jak będzie z tobą lepiej, a tymczasem widzieliśmy się mnóstwo razy na korytarzu, a ty nic. Pierwszy raz nawet ci pomachałam, a ty doskonale to zignorowałeś. Potem ta sytuacja na schodach…
Przerwałam swój słowotok i poczułam, w jakim tempie biło mi serce i jak szybko w tamtej chwili oddychałam. Dziwiło mnie tylko to, że po moim krótkim monologu czułam się jakoś swobodniej. Cały czas patrzyłam na Cedrika, który również ze zdziwieniem i, chyba, skruchą mi się przyglądał. Wydawało mi się, że żałował.
— Ech — zaczął. — Nie chciałem, żebyś tak to odebrała.
— A jak inaczej miałabym to zrobić? — zapytałam już spokojniej. — Może miałam to zos…
— Daj mi teraz powiedzieć — przerwał mi. — Po prostu byłem zdenerwowany, okej?
— Że niby na mnie? — Otworzyłam szerzej oczy.
— Nie, to znaczy tak. Źle. — Potrząsnął głową. — Częściowo…
— A mogę chociaż wiedzieć, czym zawiniłam? — zapytałam dalej bardzo zdumiona.
Nie odpowiadał przez chwilę, prawdopodobnie nad czymś się zastanawiając.
— Tym, że miałaś rację — mruknął, odwracając wzrok na swoje dłonie.
— Słucham? — Jeszcze bardziej zszokowana, co chwilę wcześniej wydawało mi się niemożliwe, zmarszczyłam czoło.
— McGonagall potwierdziła twoje słowa — odparł, a ja nagle zrozumiałam, o co mu chodziło. — W transmutacji substancjalnej mogą zmienić się też właściwości chemiczne.
Nagle na moich ustach rozciągnął się szeroki uśmiech. Nigdy nie pomyślałabym, że Cedrik nie odzywał się do mnie, bo, najzwyczajniej w świecie, nie umiał przegrywać.
— To naprawdę był jedyny powód? — Dalej nie mogłam w to uwierzyć. — Powiedz prawdę.
— Tak — mruknął. — I nie wiem, z czego tak się cieszysz.
— Bo właśnie sobie uświadomiłam, że nie mogłeś dopuścić do siebie myśli, że przegrałeś ten zakład — powiedziałam. — Chyba wiesz, co to oznacza?
Popatrzył na mnie, po czym przewrócił oczami i westchnął. Na ten widok głośno się zaśmiałam.
— Potrafię przegrywać, tylko nie chciałem się kompromitować — rzekł.
— Ale będziesz musiał. — Spojrzałam na niego surowo i pokręciłam głową. — Nie zaczynaj. Choć raz zrobisz coś pożytecznego.
— Merlinie — wyszeptał, najwyraźniej myśląc, że nie słyszałam. — Wyszłoby ci to na dobre, gdybyś przegrała ten cholerny zakład.
— Powiedziałam, żebyś nie zaczynał — ostrzegłam. — Nie mam zamiaru znowu rozmawiać z tobą na ten temat, to bez sensu.
— Widzisz, teraz ty nie umiesz pogodzić się z tym, że twoje stowarzyszenie tak naprawdę nikomu nie pomaga.
Wysoko uniosłam brwi. Tych słów się nie spodziewałam, ale nie miałam zamiaru dać się sprowokować.
— Akurat to nie jest twoja sprawa — warknęłam, czego wcale nie planowałam. — Zakład, który, swoją drogą, był twoim pomysłem, przegrałeś, więc w sobotę przed i po śniadaniu rozdajesz uczniom plakietki z logo mojej organizacji, tak, jak się wcześniej umawialiśmy. Na razie.
— Cześć — usłyszałam za plecami jego głos.
Byłam pewna, że dotrzyma obietnicy. Wiedziałam, że zrobi to niechętnie, ale zrobi. W końcu był Puchonem, musiał być honorowy, uczciwy i lojalny. Z tą myślą weszłam do pokoju wspólnego, skąd skierowałam się do dormitorium.


Sobotniego ranka, idąc do Wielkiej Sali z moimi przyjaciółmi, ujrzałam stojącego przed pomieszczeniem Cedrika. Właśnie wcisnął jakiemuś pierwszo- lub drugoklasiście jedną z plakietek.
— Cześć — powitał nas, podając nam po odznace. — Macie. Szczęśliwa?
— Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo — odparłam uśmiechnięta i popatrzyłam na zdumionych chłopców.
— WESZ? — zapytał Harry, spoglądając na przedmiot, kiedy znajdowaliśmy się już parę stóp od wejścia.
— To przecież ta twoja wsza! — zawołał Ron. — Czemu Cedrik Diggory miałby to wspierać?
 Wzruszyłam ramionami i razem z nimi usiadłam do stołu.
— Był przemądrzały i zbyt pewny siebie, więc teraz wszyscy mogą podziwiać tego skutki — rzekłam dumnie.
— Wiedziałem, że nie robi tego z własnej nieprzymuszonej woli — mruknął Weasley.
Zmroziłam go wzrokiem, jednak mimo tego uśmiechnęłam się szeroko i kontynuowałam jedzenie tostów. Cieszyłam się, że wszystko się wyjaśniło.
Skonsumowałam posiłek jak najszybciej i wstałam, zostawiając chłopców przy stole. Ruszyłam w stronę wyjścia. Już z daleka mogłam zobaczyć i usłyszeć, stojących tam Puchonów. Byłam ciekawa, jak odebrali całą tę akcję.
— Cześć — przywitałam się z nimi, a oni odpowiedzieli mi chórem, oprócz Cedrika.
— Słyszeliśmy, że to ty kazałaś mu tu stać — zaczął Oliver.
— Biedactwo musi zrobić coś pożytecznego — powiedział Floyd, naśladując głos małego dziecka.
Na jego słowa wszyscy, razem ze mną, się roześmiali, pomijając oczywiście jedną, wiadomo którą, osobę.
— Nie nazwałbym tego tak — mruknął Diggory.
— Znowu zaczynasz? — zirytowałam się. — Ileż można.
Spojrzałam na niego z wyrzutem, a on tylko pokręcił głową i, uśmiechając się, podał jakiejś Ślizgonce w jego wieku plakietkę.
— A tak w ogóle, co to jest to całe WESZ? — odezwał się Chet. — Nigdy o tym nie słyszałem.
— Walka o Emancypację Skrzatów Zniewolonych — rozwinęłam skrót. — To moja organizacja.
— Chce, żeby dostawały wypłatę za swoje usługi, miały urlop i takie tam — wyjaśnił Cedrik. — Też uważam, że to nie ma sensu.
Jego znajomi wzruszyli ramionami. Podejrzewałam, że raczej mało obchodził ich los tych biednych stworzeń. Tylko Floyd wydawał się zainteresowany.
— Pierwszy raz spotykam się z czymś takim w Wielkiej Brytanii — przyznał, a całe towarzystwo spojrzało na niego zdumione. — No co? W Stanach takie stowarzyszenia zaczynały swoją działalność już kilka lat temu.
— Naprawdę? — zdziwiłam się jeszcze bardziej. — Mógłbyś opowiedzieć coś o tym więcej?
— Jasne — zgodził się. — W ciągu roku powstało ich chyba z pięć, przez co osiągnęli swój cel i teraz każdy chcący zapłaty skrzat dostaje ją bez problemu. Ludzie nawet nalegają, żeby zapłacić im za ich usługi, dodatkowo mają wyznaczone godziny pracy i nie są na każde zawołanie.
Floyd przywrócił mi wiarę w czarodziejów i cały sens mojej organizacji. Byłam szczęśliwa, że w Ameryce znalazło się więcej takich jak Zgredek.
— Może chciałbyś mi w tym pomóc? — zapytałam. — To znaczy, jeśli to dla ciebie nie kłopot. Próbowałam rozmawiać z pracującymi tutaj skrzatami, ale one nawet nie chcą o tym słyszeć.
— Jasne, że pomogę — odparł. — Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony, że znalazł się ktoś tutaj, kto by o tym pomyślał; Anglia zawsze wydawała mi się trochę staroświecka.
Moja radość nie miała końca, kiedy Floyd przypiął sobie moją odznakę do swetra. Nagle ujrzałam spoglądającą na nas resztę. Mieli dość dziwne miny, ale Cedrik powalił wszystkich na kolana. Stał na swoim miejscu z otwartymi ustami, nigdy nie widziałam go takiego zszokowanego. Posłałam mu szeroki uśmiech.
— Widzisz? — Popatrzyłam na niego wyzywająco. — Dalej moje stowarzyszenie nie ma sensu?
W odpowiedzi posłał mi złowrogie spojrzenie, po czym to samo skierował w stronę Floyda, któremu byłam niesamowicie wdzięczna. Reszta Puchonów, jakby przekonana słowami swojego przyjaciela, również przyczepiła sobie plakietki do ubrań, a kąciki ust wygięły się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe.
Widząc, że Cedrik nie podążył śladami swoich kolegów, podeszłam i zrobiłam to za niego. Byłam zdziwiona, że mnie nie powstrzymał. Kiedy wbijałam szpilkę odznaki w materiał jego bluzy, zauważyłam, że przyglądał się moim poczynaniom.
— Dwa zero — szepnęłam, aby usłyszał mnie tylko on.
— Tym razem wygrałaś — odpowiedział — ale przygotuj się na rewanż.
Pokiwałam głową i pożegnawszy się ze wszystkimi, odeszłam w stronę schodów, którymi ruszyłam na siódme piętro.
Już od dłuższego czasu nie byłam z czegoś tak zadowolona jak w tamtym momencie.
__________
Jak zawsze na początku rozdziału, przepraszam. Nie było mnie tak długo, bo nie miałam pojęcia, jak ma wyglądać ta i kolejne notki. Teraz już wszystko mam w miarę rozplanowane, więc nowy post, który już zaczęłam pisać, powinien być trochę szybciej niż ten. Nic nie obiecuję, bo różnie to ze mną bywa. :/ 
Trzy tygodnie temu dodałam miniaturkę świąteczną, która została napisana na konkurs na Katalogu Granger. Aktualnie trwa ósma edycja, więc serdecznie zapraszam do wzięcia w niej udziału, naprawdę warto! A dodatkowo, tematy są naprawdę ciekawe. :D +w poniedziałek/wtorek powinien pojawić się tam wywiad ze mną, który był nagrodą w konkursie. :) Zajrzyjcie w wolnej chwili. 
Liczę również na komentarze. Wiem, że po tak długim czasie nie mogę się spodziewać ich wielu, ale mam nadzieję, że docenicie, iż rozdział ma aż dziesięć (9 i 3/4) stron! Na pewno mnie zmotywujecie i sprawicie, że szybciej zabiorę się za szesnastkę. :) 
Rozdział zbetowany przez Degausser. 
PS Wiem, że kilka z was zostawiło linki do opowiadań w zakładce Spam i obiecuję, że zajrzę tam w wolnej chwili. Chciałabym też skomentować, a to wymaga trochę więcej czasu. :/ 

20 komentarzy:

  1. Hejka!
    Zostałaś nominowana do LBA!
    Po więcej zapraszam tu:
    http://szary-fort.blogspot.com/p/lba.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Przekonałaś mnie do Cedmione ewidentnie.
    Szczerze Ci za to gratuluję, bo mnie trudno zachwycić jakąś inną parą niż Dramione/Fremione/Blinny!
    Twoje opowiadanie przeczytałam bardzo szybko, zaczęłam wczoraj późnym wieczorkiem w łóżku, a skończyłam dzisiaj w południe, kiedy wróciłam z zajęć przygotowujących do egzaminu.
    Więc jest ogromny plus za to, bo zaciekawiłaś mnie swoją fabułą.
    Podoba mi się, że tak ściśle trzymasz się czwartej części jak również tego, że Hermiona to zagorzały fanatyk biblioteki, esejów i nauki.
    Tak samo jeśli chodzi o chłopców - wszystko robiących na ostatnią chwilę.
    Ogólnie rzecz biorąc Twój blog jest pierwszy z Cedmione, który przeczytałam.
    Nie czuję się zawiedziona, że tu przyszłam i coś podejrzewam, że zostanę na dłużej.
    Nie mogę doczekać się następnego rozdziału jak i również Balu Bożonarodzeniowego! Jestem ciekawa, czy będziesz trzymać się co do niego książki, czy masz w planach zmienić partnerów. :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    ~ A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że udało mi się zdobyć nowego czytelnika!
      Miło mi, że przebrnęłaś przez pierwsze rozdziały i ogólnie historia Ci się podoba. Mam nadzieję, że kolejne części również przypadną Ci do gustu! :D
      Co do Balu, ja też nie umiem się go doczekać, a przechodząc do partnerów, raczej zamierzam trzymać się kanonu, ale może jeszcze zmienię zdanie. :D

      Usuń
  3. Nareszcie. Dopiero dziś zobaczyłam nową notkę, a dodałaś ją w moje urodziny XD
    Znalazłam trochę błędów, ale nie jest źle, zważywszy na to, że rozdział nie był betowany ;)
    Cedrik to taki typowy facet. To raczej nie dobrze o nim świadczy :) Skąd ją znam takie zachowania...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błędów jest mnóstwo, ale zauważyłam je dopiero ostatnio i jeszcze nie miałam czasu, żeby poprawić. Ilość pewnie jest spowodowana długością tekstu, bo, naprawdę, trudno sprawdza się 10-stronicowy rozdział. Na pewno będę go jeszcze raz przeglądać.
      100 lat! Mam nadzieję, że w miarę się spodobał i ja także pozdrawiam. :D

      Usuń
  4. Zakochałam się w tych dwóch rozdziałach, pod którymi nie zostawiłam komentarzy! :) Jak tu moja poprzedniczka (pozdrawiam Panią wyżej :) ) powiedziała, Cedrik to typowy facet. Egh... niby tacy marudni, że to my się obrażamy o byle co, a tu... Szkoda gadać :D
    Uwielbiam Twoją Hermionę... Jest taka ludzka, taka kanoniczna. Dlatego moja blogowa Hermiona postanowiła brać z niej przykład :D ;)
    Nie mogę się już doczekać balu. Jak Cedrik zachwyci się naszą Gryfonką, no i nie tylko on :)
    Ginny jest genialna, choć odczuwam mały brak Harry'ego i Rona, ale może to i dobrze? ;)
    Całuję, pozdrawiam i przesyłam oceany weny :*
    Charm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że czekałam na twój komentarz, naprawdę!
      Dziękuję za miłe słowa i ja również nie mogę się doczekać opisywania balu, chociaż nie mam jeszcze wszystkiego zaplanowanego, wiem tylko że na pewno poświęcę mu cały rozdział!
      +Cieszę się, że podoba Ci się moja Hermiona. Zależy mi na tym, żeby była kanoniczna, bo nie znoszę, kiedy w opowiadaniach zmienia się diametralnie i zachowuje jak nie ona. :/
      PS Harry i Ron na 100% pojawią się w następnym rozdziałem i, zapewniam, będzie o nich więcej!
      Na koniec jeszcze raz dziękuję i także pozdrawiam! :D

      Usuń
  5. Wow, nie widziałam szczerze nigdy tak dobrze wykonanej roboty!
    Praktycznie prawie brak błędów, naprawdę gratuluję.
    Przeczytałam kawałek i tyle wystarczy mi, by przeczytać wszystkie pozostałe rozdziały, moja droga.
    Naprawdę nie mogę się nadziwić, że ktoś potrafi tak jeszcze pisać.
    Żeby więcej było takich prac z kanonicznymi pairingami!

    Życzę Tobie dużo weny oraz wolnego czasu na pisanie, a także zapraszam do siebie :)
    Pozdrawiam,
    AHO.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę miło mi czytać takie słowa! Strasznie się cieszę, że Ci się spodobało i że nie piszę aż tak fatalnie. :D
      Swoją drogą, początkowe rozdziały są raczej takie sobie, więc mam szczerą nadzieję, że wytrwasz i będziesz na bieżąco. :)

      Usuń
    2. Fatalnie? Że co proszę? ;-;
      Piszesz naprawdę znakomicie, a ja rzadko się niczego nie przyczepiam ;) Naprawdę bardzo rzadko.
      To może ja po prostu będę każdy rozdział komentować i wtedy zobaczymy obie, czy faktycznie te początkowe są gorsze :)

      Usuń
    3. Jeszcze raz dziękuję! Niezmiernie mi miło czytać takie słowa. :)
      Jeśli masz czas, jasne! Na pewno sprawisz mi wielką radość, komentując każdy rozdział. :D A co do tego, że tamte rozdziały są słabsze, jestem w 100% przekonana. :/

      Usuń
  6. Świetny blog ;)
    Zapraszam do mnie http://subiektywnymokiem7.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. To naprawdę jest genialny blog! Czyta się go po prostu... za dobrze! Wprost nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału - mówię to z ręką na sercu i żałuję, że dodajesz je tak rzadko... Szkoda, ale mam naprawdę ważne pytanie, na które mam nadzieję odpowiesz, mianowicie - kiedy następny rozdział ????? :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że Ci się podoba! :D
      Ja też strasznie nad tym ubolewam, ale jakoś nie potrafię pisać ich tak szybko. :|
      Nowy jest prawie skończony. Na pewno pojawiłby się niedawno, gdyby nie mój wyjazd. Wracam we wtorek, więc powinnam skończyć go do końca moich ferii. :)

      Usuń
  8. Nominowałam cię do Liebster Blog Award :)
    Więcej na: http://we-are-all-psychophats.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmmm... Różne myśli mnie ostatnio nachodzą i przyznam szczerze, że śmierć jest smutna i jak tylko pomyślę, że Cedrik zginie, to zakończenie będzie zbyt smutne. Ale przecież można nagiąć fakty, prawda? On chyba nie musi umierać,co? Ale wszystko zależy od Ciebie. Blog jest wspaniały. Pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny. Udanego wyjazdu i oczywiście - bezpiecznego powrotu do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że kanon można trochę nagiąć. :D Spokojnie, koniec nie jest jeszcze przesądzony, chociaż mam już w głowie ostatni rozdzial i epilog. Wszystko jednak może ulec zmianie, cały czas się nad tym zastanawiam. :)
      Dziękuję bardzo, to wiele dla mnie znaczy, naprawdę. :D +postaram się napisać rozdział jak najszybciej, bo cały Czas obiecuję sobie, że będę dodawać je częściej. Dodatkowo w kwietniu mam egzaminy gimnazjalne (wiem, że to nie to samo, co matura, ale zależy mi na dostaniu się do pewnego lo) i boję się, że następny będzie ostatnim aż do końca kwietnia (chociaż w sumie nie będzie to dłuższa przerwa niż normalnie, co mnie przeraża).
      Jeszcze raz dziękuję i za pochwały, i za komentarz. :)

      Usuń
  10. Przeczytałam już wczoraj, ale o tak nieludzkiej porze, że nawet nie próbowałam sklecić sensownego komentarza. Wypisałam sobie tylko w punktach, co chciałam tutaj napisać. :D
    Po pierwsze mam wrażenie, że Hermiona lepiej dogaduje się z Ginny i Cedrikiem niż z Harrym i Ronem. Rozmowy z tą ostatnią dwójką pokazują, jak bardzo się od dziewczyny różnią. Właściwie nie chcą z nią rozmawiać, ona zawsze wspomina coś o nauce albo turnieju. Nie wiem, czy takie było Twoje zamierzenie. Ja w sumie nie wiem, co o tym myśleć. Gdyby nie Ginny, Hermiona zostały bez dobrych przyjaciół Gryfonów.
    Nawet lepiej dogaduje się z Krumem! Wygląda na to, że z Bułgarem ma więcej tematów niż z Harrym. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. ;)
    A teraz Cedrik... Przyznam, że nieźle się zdziwiłam tym, że tak ją ignorował. Dopiero po paru akapitach zaczęłam podejrzewać, że przegrał zakład (ta urażona duma, hihi<3). Co prawda wolałabym, że to Hermionie przytrzeć nosek, ale końcówka mnie zabiła i wynagrodziła wszystko. :D Uwielbiam Puchonów w Twoim wykonaniu. I to, że jeszcze wciągnęłaś w to amerykańskie społeczeństwo czarodziejów i ich poglądy - super! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, zupełnie nie takie było moje wyobrażenie ich relacji i jestem teraz zła na siebie, że tak tym pokierowałam. Dzięki za zwrócenie uwagi, bo na pewno postaram się z tym coś zrobić, ech. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie chcę pisać o tym, co zostało już przedstawione w książce, a właśnie tam opisane są ich wszystkie rozmowy itd. Dodam jeszcze coś od siebie, bo nie miałam pojęcia, że tak to wygląda. :/
      Co do zakładu, na początku taki był zamiar, ale potem wpadł mi do głowy pomysł z tym unikaniem Hermiony przed Cedrika i jakoś tak samo się napisało. :D
      Cieszę się bardzo w takim razie!

      Usuń