20 lipca 2015

Rozdział XII

Następnego dnia obudziłam się później niż zwykle, co u mnie zdarzało się bardzo rzadko. Gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam, że zegar stojący przy łóżku wskazywał godzinę dziesiątą, od razu podniosłam się i poszłam do łazienki. Wiedziałam, że jeśli chciałam zjeść śniadanie, musiałam się pospieszyć. Normalnie jedzenie ze stołów było sprzątane wcześniej, ale w weekendy robiono wyjątki.
Szybko umyłam zęby, upięłam niesforne włosy w kucyka, po czym przebrałam piżamę na bluzkę i dżinsy. Kątem oka zauważyłam, że łóżka Lavender i Parvati świeciły pustkami, a ja zostałam sama w dormitorium. Postanowiłam, że posiłek zjem jak najszybciej, aby wrócić tutaj i zacząć pisać esej z historii magii, który był zadany na poniedziałek. Przez moje wyprawy do kuchni i poruszenie tematu WESZ ze skrzatami, nie miałam czasu na wykonywanie zadań domowych. Zawsze robiłam to kilka dni naprzód, dlatego nowością było dla mnie odrabianie lekcji dzień przed terminem.
Wyszłam z dormitorium i zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie mnóstwo Gryfonów spędzało czas. Fred i George prezentowali jakimś pierwszoroczniakom swoje nowe wynalazki, a Lavender i Parvati plotkowały o czymś z innymi dziewczynami w rogu pomieszczenia.
Gdy przeszłam przez portret Grubej Damy, na końcu korytarza ujrzałam Harry’ego i Rona, którzy musieli wracać z Wielkiej Sali. Pomachałam im i zaczęłam iść w ich stronę.
— Cześć — odezwałam się, kiedy znalazłam się przy moich przyjaciołach. — Poszłabym z wami na to śniadanie, gdybyście mnie obudzili.
— Myśleliśmy, że jesteś już po — powiedział Ron ze zdziwieniem na twarzy.
— Właśnie — dopowiedział Harry. — Zazwyczaj wstajesz przed dziewiątą.
— Fakt — mruknęłam. — Swoją drogą, przypominam wam o eseju dla profesora Binnsa.
— Tak, tak — rzekł rudzielec, wywracając oczami. — Na pewno go zrobimy.
— Nie kpijcie sobie — upomniałam ich. — Wiecie, że ten temat był ważny i z pewnością będzie na teście pod koniec semestru.
— Został jeszcze miesiąc! — krzyknął Ron.
— Tylko miesiąc — poprawiłam go, po czym pożegnałam się z nimi: — Spotkamy się potem.
— Na razie — powiedział Harry, a ja odeszłam w stronę Wielkiej Sali.
Już po chwili znajdowałam się na miejscu. Przy naszym stole nie znalazłam nikogo znajomego. Gdzieś na końcu siedzieli jacyś starsi Gryfoni, których kojarzyłam tylko z widzenia.
Kiedy rozejrzałam się wokół zauważyłam, że nie zostało tu zbyt wielu osób. W oczy rzuciła mi się Fleur Delacour, która z kwaśną miną wymachiwała rękoma. Francuzka nie należała do ludzi, których lubiłam. Zachowywała się jak wiecznie niezadowolona księżniczka. Pomijając wygląd, nie wiedziałam, co chłopcy mogli w niej widzieć.
Szybko zjadłam płatki, wypiłam herbatę i z głową w chmurach ruszyłam do pokoju wspólnego. Byłam już przy drzwiach wejściowych, kiedy potknęłam się o własne nogi i upadłam na podłogę. Cicho syknęłam, po czym szybko wstałam, mając nadzieję, że nikt tego nie widział.
— Njic ćji śję ńje stało? — usłyszałam nieznany mi głos z dziwnym akcentem.
Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za mną Wiktora Kruma.
— Em — zaczęłam zmieszana. Poczułam, jak na mojej twarzy pojawiły się wielkie rumieńce, a ja zrobiłam się coraz bardziej zażenowana całą tą sytuacją. — Nie. To znaczy, nic się nie stało. Jest dobrze. Dziękuję — powiedziałam nerwowo i odeszłam szybkim krokiem.
Znajdując się już na schodach, pognałam na siódme piętro. Przez całą drogę myślałam o tym, na jaką kretynkę musiałam wyjść, cały czas karcąc się za swoją głupotę. Co za wstyd, pomyślałam i przeszłam przez portret Grubej Damy, uprzednio wypowiedziawszy hasło.
Przeszłam przez pokój wspólny, nigdzie nie zauważając Harry’ego i Rona. Podejrzewałam, że grali w jakąś głupią grę, w ogóle nie przejmując się pracą, którą zadali nauczyciele. Westchnęłam i udałam się do swojego dormitorium, które znowu było puste. Ucieszyłam się na ten widok. Uwielbiałam mieć cały pokój dla siebie. Bez ciągle plotkujących przyjaciółek było tu cicho i przyjemnie.
Ze swojej torby wyciągnęłam pióro, kałamarze i notatki z ostatnich lekcji. Pergamin, tak samo jak podręcznik, znajdował się już na biurku. Usiadłam na krześle i wzięłam się za pisanie.

Po około dwóch godzinach przerwałam wykonywanie zadania domowego. W moich zapiskach brakowało dokładnych informacji o wojnie goblinów z pięćset ósmego roku, a ja potrzebowałam dogłębnych danych, żeby móc dokończyć esej. Sprawdzałam w książce, ale tam znajdowała się okrojona wersja tego, co zanotowałam na zajęciach. Postanowiłam, że po spotkaniu z Cedrikiem pójdę do biblioteki.
Schowałam moje rzeczy i zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie na kanapie przed kominkiem siedzieli moi przyjaciele, grając w szachy. Podeszłam do nich i opadłam na mój ulubiony fotel.
— Zrobiliście już to, o czym wam rano przypominałam? — zapytałam.
— Hermiono, daj już z tym spokój — powiedział zirytowany Weasley. — Jest niedziela.
— I mat! — zawołał nagle Harry. — Ron ma rację, weźmiemy się za to później.
— Później? — Podniosłam brwi, a ręce skrzyżowałam na klatce piersiowej. — Czyli nie macie zamiaru w ogóle tego robić.
— Binns i tak tego nie sprawdzi — mruknął Ronald, ustawiając pionki na planszy. — Dlatego nie wiem, po co mamy tracić nasz cenny czas.
Popatrzyłam na niego lekceważąco, po czym wywróciłam oczami. Stwierdziłam, że nie będę dłużej ciągnąć tego tematu, bo to i tak było bez sensu.
— Idziecie na obiad? — Zerknęłam na mały, czarny zegarek znajdujący się na moim lewym nadgarstku i wstałam z zajmowanego przeze mnie miejsca. — Jest już po trzynastej.
Na moje słowa oboje podnieśli się z kanapy i w trójkę ruszyliśmy do Wielkiej Sali.
— Harry, otwierałeś już to złote jajo? — zapytałam, kiedy byliśmy na drugim piętrze.
— Em, nie zabierałem się za to jeszcze — bąknął.
— Och, daj mu trochę spokoju — powiedział Ron. — Tydzień temu wykonał pierwsze zadanie, a ty wspominasz już o drugim. Ma jeszcze trzy miesiące, a to mnóstwo czasu.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie rozumiesz, że nad rozwiązaniem tej zagadki może zastanawiać się kilka tygodni? — Zirytowałam się. Czy oni nie rozumieli powagi całej sytuacji? — Obiecaj, że za niedługo się za to weźmiesz — skierowałam wypowiedź do Pottera.
— Dobrze — powiedział, a Weasley wywrócił oczami.
Zauważyłam, że od czasu ich kłótni Ronald był bardziej uległy wobec Harry’ego. Podejrzewałam, że wciąż czuł się głupio za jego wybuch zazdrości i całą tę szopkę, która miała miejsce po wyborze Czary Ognia. Nie dziwiłam mu się, jego zachowanie było strasznie infantylne.
W Wielkiej Sali znajdowało się już wielu uczniów. Wszyscy zajęci byli konsumpcją swoich posiłków, ewentualnie rozmową ze swoimi znajomymi.
Kiedy dosiedliśmy się do jedzących bliźniaków i Ginny, zobaczyłam Cedrika wstającego ze swojego miejsca. Pożegnał się z Chetem i Oliverem, po czym skierował się w stronę wyjścia, cały czas z czegoś się śmiejąc. Na myśl o naszym spotkaniu poczułam, jak kąciki ust lekko się podniosły.
— Z czego się tak cieszysz? — usłyszałam pytanie zadane przez Rudą, która patrzyła na mnie swoimi roześmianymi oczami.
— Z niczego — odpowiedziałam krótko i zabrałam się za nakładanie potraw na talerz.
Gdy skończyłam jeść, wstałam od stołu, a na pytanie Rona „gdzie idę?” odpowiedziałam, że jestem umówiona, przez co kilka par oczu zwróciło się w moją stronę. Głośno wypuściłam powietrze z płuc i udałam się w kierunku Sali Wejściowej, ale tam nie było nikogo oprócz jakichś młodszych Krukonów. Rozejrzałam się dokładnie jeszcze raz, czy Cedrik przypadkiem nie chował się gdzieś przede mną, ale nigdzie go nie widziałam. Nagle zobaczyłam go z szarym kłębkiem na jego rękach wchodzącego po schodach z lochów.
— Nie wiedziałem, że tak szybko zajmie ci jedzenie obiadu — powiedział, kiedy byłam wystarczająco blisko, aby usłyszeć jego słowa.
— Szybko? — Zdziwiłam się. — Nie spieszyłam się.
— Myślałem, że spokojnie zdążę pójść do dormitorium i tu wrócić — wyjaśnił — ale jak przyszedłem, ty już tu byłaś.
— Zazwyczaj zajmuje mi to nie więcej niż pięć minut — odparłam. — Nie jestem jak Ron i nie biorę dwóch dokładek.
Słysząc moje słowa, Cedrik głośno się zaśmiał, przez co zwierzę, które przebywało w jego ramionach podniosło główkę i spojrzało na mnie zielonymi oczami. Na ten widok szeroko się uśmiechnęłam i pogłaskałam stworzenie za uszkami, na co z jego pyszczka wydobyło się ciche mruczenie.
— Polubił cię — powiedział, spoglądając to na mnie, to na kota.
— Chyba bardziej od mojego własnego. — Zaśmiałam się, czując miłe futerko pod swoimi palcami. — Krzywołap ma mnie gdzieś.
— Krzywołap? Tak go nazwałaś? — zapytał, patrząc na mnie tak, jak bym oznajmiła, że jestem szaleńczo zakochana w profesorze Snape’ie. — Już moja nazwa mi się bardziej podoba.
— Pokażę ci go kiedyś, to będziesz wiedział czemu — mruknęłam. — Jestem ciekawa, co ty wymyślisz dla swojego. Pan Kot chyba nie wchodzi w grę?
— Właśnie dlatego chciałem, żebyś mi pomogła — rzekł, po czym razem ruszyliśmy w stronę schodów prowadzących do lochów.
— Tak właściwie, to gdzie idziemy? — zadałam pytanie, będąc już prawie na dole.
— Myślałem o jakiejś klasie — powiedział. — Najlepszy byłby pokój wspólny, ale nie wiem, czy chciałabyś tam pójść.
Przytaknęłam na znak, że się zgadzam. Weszliśmy do pustego pomieszczenia, gdzie Cedrik postawił kota na jednej z pustych ławek.
— Lubi się bawić — zauważyłam, kiedy kocię czmychnęło na krzesło i zaczęło drapać jego drewniane oparcie.
— Ostatnio o trzeciej obudził wszystkich w dormitorium — odpowiedział, jednocześnie opierając się o jeden ze stolików. — Miauczał tak długo, aż nie wyczarowałem mu włóczki, którą mógł się zająć.
— Z Krzywołapem wygląda to zupełnie inaczej — bąknęłam. — Przychodzi wieczorem najedzony i zadowolony, tylko czasami wgramoli mi się do łóżka, żeby podrapać go po brzuchu.
 — Może mu przejdzie — mówiąc to, przejechał po miękkim grzbiecie kota. — Masz już jakiś pomysł, jak go nazwać?
— Nie myślałeś o jakimś Mruczku? Albo Gacku? — zapytałam. — Albo Puszku?
— Nie, mało oryginalne — stwierdził.
— A Tytus?
— To samo.
— Bono?
— Ym, nie pasuje mi do niego.
— Masz za duże wymagania — rzekłam, opadając na jedno z krzeseł naprzeciwko ławki, o którą się opierał.
—  Nie chcę, żeby brzmiało jakoś byle jak — odparł, przeczesując swoje włosy dłonią. — Auć! — usłyszałam jego krzyk.
— Co się stało? — Popatrzyłam na niego zdziwiona.
— Wbił mi pazury w ramię — oznajmił, łypiąc na zwierzę, które przestało opierać się o jego rękę i, jakby nigdy nic, przeciągało się na podłodze.
—  Zdarza się — powiedziałam, po czym uklękłam i zaczęłam bawić się z kotem.
Futrzak jednak wolał usadowić się na moich kolanach. Pogłaskałam go po brzuchu, ponownie słysząc ciche mruknięcie.
— Nie wiem, jak on się z tobą rozstanie — odezwał się, kiedy skończył przyglądać się wykonywanym przeze mnie czynnościom.
— Oj tam — mruknęłam. — Każdy kot lubi pieszczoty. Wystarczy, że poświęcisz mu trochę więcej czasu.
— Czasami dokarmiam jeszcze jednego — oznajmił. — Jest rudy, ma lekko spłaszczony pyszczek i ciągle by jadł. — Zaśmiał się, a mnie olśniło.
— Czyli to do ciebie przychodzi Krzywołap! — zawołałam, podnosząc na niego wzrok.
— Myślisz, że to ten sam? —  Zdziwił się.
— Jeśli dwie przednie łapki są krzywe, a on sam chodzi trochę koślawo, to tak — powiedziałam. — Ale to na pewno on. Nie widziałam jeszcze kota, który miałby tak samo płaski pysk jak on.
— Dokładnie. — Kiwnął głową.
Nie mogłam uwierzyć, że kuguchar przez cały czas przebywał u Cedrika, a ja nie miałam o tym pojęcia. Musiało się to zacząć w pociągu, gdy nie umiałam go znaleźć. Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam ulgę. Byłam zadowolona, że to jego upodobał sobie mój kot, a nie jakąś obcą osobę.
— Nie masz nic przeciwko? — zapytał, uważnie mi się przyglądając.
— Nie, co ty.
— To dobrze — rzekł. — Polubiłem go, mimo tego, że jego miauknięcie brzmi jak skrzypienie drzwi.
— Znam to. — Zaśmiałam się. — To potrafi być strasznie męczące.
— Zgadzam się — powiedział i usiadł na ziemi, cały czas patrząc na szarego kota. — Na twoich kolanach wydaje się być oazą spokoju.
— Hm… — Nagle mnie olśniło. — A Ozzy?
— Pasuje — poparł mój pomysł — i całkiem mi się podoba.
— Widzisz. — Kąciki moich ust uniosły się. — Brakuje mu tylko okrągłych okularów.
— Jakich okularów?
— Nieważne — mruknęłam i spojrzałam na swój zegarek. — Za dziesięć minut będzie kolacja.
— Już? — zapytał zdziwiony, na co ja przytaknęłam.
— Zgłodniałam — przyznałam.
— Ja też. Możemy iść razem do Wielkiej Sali, jeśli chcesz — odparł. — Tylko odniosę Ozzy’iego.
Razem wyszliśmy z klasy, a kiedy Cedrik wrócił ze swojego dormitorium, ja czekałam już na schodach. Ruszyliśmy do góry, ciągle mile gawędząc.
— Do jutra — powiedział, kiedy znaleźliśmy się na miejscu.
— Cześć — odpowiedziałam, patrząc, jak odchodził do stołu Hufflepuffu.
Naprawdę lubiłam z nim konwersować. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, żeby zabrakło nam tematów do rozmowy. Miło spędzało mi się z nim czas i miałam nadzieję, że on odczuwał to samo.

Po posiłku udałam się, jak wcześniej zaplanowałam, do biblioteki, gdzie dokończyłam pisać esej. Niedaleko mnie siedział Wiktor Krum, który cały czas na mnie spoglądał. Byłam pewna, że to przez mój wypadek. Na samą myśl na moich policzkach pojawiały się czerwone rumieńce, a ja robiłam się nerwowa. Starałam się to ignorować, ale było to trudne, czując na sobie jego spojrzenie.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się na siódme piętro.
To było męczące. Musiał mieć ze mnie niezły ubaw, pomyślałam. Przez niego nie potrafiłam się skupić. Nie chciałam czytać tego, co napisałam w ciągu paru tych godzin. Podejrzewałam, że pomyliłam wojny z piątego wieku z tymi z szóstego. Postanowiłam, że sprawdzę to dokładnie w dormitorium. Nawet chichocące Lavender i Parvati nie przeszkadzały mi tak, jak wtedy robił to Krum.

Pomimo późnego pójścia spać i problemów ze wstaniem, poniedziałek spędziłam całkiem przyjemnie. Razem z Harrym i Ronem poszłam na śniadanie, a potem na pierwszą lekcję. Historia magii była trzecią godziną w tym dniu. Pierwszy raz błagałam, aby Weasley miał rację i profesor Binns nie sprawdzi zadania domowego. Na szczęście nauczyciel był zajęty opowiadaniem o dalszych losach goblinów i zapomniał o pracy, którą zadał.
Spadł mi kamień z serca. Bałam się, że mogłabym dostać powyżej oczekiwań, albo, co gorsza, zadowalający.
Po zajęciach ponownie miałam zamiar udać się do kuchni. Zeszłam do lochów i skierowałam się w stronę wejścia. Połaskotałam gruszkę na obrazie i moim oczom ukazały się wielkie drzwi. Gdy weszłam do środka, zastałam to, co zawsze: niewolniczą pracę skrzatów. Tym stworzeniom niczego nie dało się wytłumaczyć. Cały czas powtarzały, że sposób, w jaki funkcjonowały, to ich obowiązek i natura. Westchnęłam i przywitałam się z nimi jak zwykle. Już miałam zaczynać swoją tradycyjną przemowę, kiedy w oczy rzucił mi się filcowy ocieplacz na czajnik na głowie jednego ze skrzatów. Dokładnie przyjrzałam się stworzeniu i nagle mnie olśniło.
— Zgredek? — zawołam zdziwiona, cały czas się w niego wpatrując. — Co ty tu robisz?
Na moje słowa odwrócił się w moją stroną, a ja zobaczyłam go całego. Na nogach miał dziecinne spodenki piłkarskie i dwie różne skarpetki, a na nagiej szyi krawat w podkowy.
— Witam, panienko — grzecznie się przywitał. — Dumbledore zatrudnił Zgredka już jakiś tydzień temu.
W takim razie dlaczego nie zauważyłam go wcześniej?, zadałam sobie pytanie. Po chwili dopiero dotarł do mnie sens jego słów.
— Zatrudnił? — Wybałuszyłam na niego oczy. — To znaczy, że będzie ci płacił?
— Tak, panienko — potwierdził, gapiąc się na mnie swoimi podobnymi do piłek tenisowych oczami. — Zgredek otrzyma galeona na tydzień, a raz w miesiącu będzie miał wolne.
— To niezbyt dużo. — Skrzywiłam się i zobaczyłam skrzaty przysłuchujące się naszej rozmowie. Kręciły głową i odwracały wstydliwie wzrok.
— Dumbledore chciał płacić więcej, ale Zgredek się nie zgodził — powiedział. — Zgredek lubi wolność, ale woli pracować.
— Powinieneś porozmawiać o tym z resztą — odparłam, po czym dodałam zrezygnowana: — Może ciebie posłuchają.
— Zgredek próbował, panienko! — zawołał smutny. — Ale Zgredek nie chce już o tym mówić, Zgredek nie chce, żeby Mrużka płakała.
— Ona też tu jest? — Popatrzyłam zdziwiona na skrzata.
— Tak, panienko. — Wskazał swoim długim palcem róg pomieszczenia, gdzie na drewnianym stołku ujrzałam jakąś postać.
Przybliżyłam się i zobaczyłam Mrużkę ubraną w nieco normalniejszy zestaw ubraniowy niż Zgredek. Miała na sobie niebieską spódniczkę i bluzkę, całość dopełniał pasujący kapelusz.
— Co się stało? — cicho zapytałam Zgredka.
— Mrużka się załamała, panienko — rzekł zasmucony. — Jej pan źle ją potraktował, a matka, babka i prababka Mrużki służyły jego rodzinie od wieków!
— Och — wymsknęło mi się. — Nie wiedziałam, że skrzaty domowe aż tak przeżywają utratę swoich właścicieli.
Powiedziawszy to, podeszłam do stołka i kucnęłam przy skrzacie.
— Mrużko, nie płacz. — Zmarszczyłam czoło. — Teraz jesteś wolna, powinnaś być szczęśliwa.
Chciałam ją pocieszyć, ale tylko pogorszyłam sytuację. Stworzenie zaniosło się płaczem, a ja poczułam zmieszanie i konsternację.
— Ona tak cały czas, panienko. — Westchnął i zamknął swoje zielone ślepia. — Mam jeszcze pytanie, co z sir Harrym Potterem? Jest tutaj, prawda, panienko?
Słysząc to, przytaknęłam i wzięłam swoje rzeczy. Powiedziawszy, że za chwilę będę z powrotem, wyszłam. Będąc już na schodach, pognałam do góry, aby jak najszybciej dotrzeć do wieży. Do kuchni wracałam już z Harrym i Ronem, którzy początkowo nie chcieli ze mną iść. Uważali, że znowu zajmuję się „tą wszą”.
Kiedy byliśmy już na miejscu, Harry strasznie się zdziwił, widząc tam Zgredka, który opowiedział całą historię raz jeszcze.
Po tym, jak wyszliśmy, udaliśmy się do pokoju wspólnego, a podczas drogi na siódme piętro rozmawialiśmy o tej sytuacji. Miałam nadzieję, że reszta skrzatów weźmie przykład ze Zgredka i tak samo jak on będzie oczekiwać zapłaty od swojego pracodawcy. Bałam się też, że Mrużka nie zapomni o panu Crouchu i nigdy nie przyzwyczai się do Hogwartu.
__________
Baaaardzo dziękuję Siobhan, która zbetowała już dla mnie (prawie, bo do 8) wszystkie notki, które pojawiły się na tym blogu. 
Rozdział pojawiłby się już wcześniej, ale jakoś nie umiałam się za niego zabrać. Mam nadzieję, że następny będzie szybciej! 
Kolejna sprawa — dajcie znać, jeśli wiecie o co chodziło z okularami i Ozzym. :D Jestem ciekawa, czy ktoś się zorientował.
+Jak zawsze, czekam na komentarze i opinie. :) 

8 komentarzy:

  1. Krum ! :D Rozdział świetny jak zawsze ;) Czekam na więcej Ced'a :DDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny świetny rozdział! :) Jest i Harry i Ron, jest i Krum, jest i Cedmione! Cudnie :-) Bardzo się cieszę, że zachowałaś prawdziwy charakter Hermiony, mimo, że to nie często się zdarza na blogach potterowskich. Czekam na spotkanie Ozzy'ego i Krzywołapa, bo może być ciekawie :D No cóż tu dużo mówić, czekam na następny rozdział, pozdrawiam, całuję i życzę bardzo dużo weny :* :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, na początek: nigdy nie czytałam Cedmione, ale chyba zacznę żałować XD
    Rozdział ciekawy, masz fajny styl pisania. Czytałam i nie mogłam uwierzyć, kiedy natrafiłam na koniec.
    Harry i Ron tacy realistyczni... ♥
    Powiedz, moja drogaaaa, czy masz zamiar zabijać Ceda?
    Dobra, ale wypierdzieliłam się z tym pytaniem - jak guma z majtek, hę? XD
    "... patrząc na mnie tak, jak bym oznajmiła, że jestem szaleńczo zakochana w profesorze Snape'ie" - i to są zajebiste porównania :)
    Słodziaśny ten kocur Cedrika. Ozzy ;3
    Czyli tak: Ozzy lubi Mionę, Krzywołap Ceda... uzupełnia się.
    Mrrruuuużkaaa! A to wstrętny skrzat!
    Przepraszam za chaos w tym komentarzu, ale jest piąta trzydzieści pięć, więc... eh, sama rozumiesz :)

    http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam w wolnej chwili cccc;;;;


    Buziaki i weny!
    Hariet

    PS Śliczny masz ten szablon ;3!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa! Cieszę się, że komuś podobają się moje wypociny. :D
      Btw, wpadnę na pewno, ale jeszcze nie wiem kiedy. :/ Ostatnio nie miałam za bardzo czasu, żeby zacząć czytać coś nowego.
      P.S. Szablon również mi się podoba. :) Wykonany przez Mię z Land-of-grafic.

      Usuń
  4. Ozzy Ozborn (nie wiem jak pisze sie nazwisko) miał takie okrągłe okulary przeciwsłoneczne prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osbourne, tak, to o niego mi chodziło. :D Sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby w ogóle o tym wspomnieć…

      Usuń
  5. Heeej. :) Zacznę od tego, że zawsze wchodzę na rozdziały przez archiwum, więc daję znać, że link do dwunastki jest wersją mobilną.

    Okej, a teraz rozdział. Po pierwsze – Merlinie, dzięki Ci za to, że ciągle przypominasz mi o tym, jaka jest Hermiona. O jej ciągłej nauce, o nękaniu chłopaków o eseje, o strofowanie ich. Idealne odwzorowanie. Nawet Ron, który wstawia się za Harrym, bo przecież ma jeszcze dużo czasu, by rozgryźć zagadkę na turniej.

    Dalej - pan Kot! Czemu nie mógł tak zostać? Tak mi się to spodobało, że szok. :D Sama bym się zastanowiła, czy nie nazwać by tak swojego kota. No ale jestem zatwardziałą psiarą. XD A jeśli chodzi o Ozzy’ego, super nawiązanie do mugolskiego świata przez Hermionę. Cedrik, oczywiście, nie skumał, bo ma rodziców czarodziejów. O niczym nie zapominasz. :)

    I na koniec - Zgredek i jego piłkarskie spodenki! BEZBŁĘDNE. Będzie mi teraz ten widok siedział w głowie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękuję, już zmieniam!

      A ja pewnie cały czas to powtarzam, ale to dla mnie największy komplement, bo naprawdę staram się, żeby moja Hermiona była jak najbardziej kanoniczna i cieszę się, że faktycznie taka jest. <3

      O, haha. Zainspirowałam się moim znajomym, który właśnie tak nazwał swojego kota. Też mi się bardzo spodobało!

      Swoją drogą, odpowiadam tak późno, bo wczoraj dopiero wróciłam z Bułgarii, gdzie był naprawdę fatalny internet, no i też mało czasu. :D

      Usuń