Kolejne dwa dni były dla niego bardzo męczące. Stres nie pozwalał mu się skupić na lekcjach i codziennych czynnościach, takich jak jedzenie śniadania czy chociażby mycie zębów. Cały czas myślał o zbliżającym się zadaniu. Nie miał zielonego pojęcia, co go czekało, przez co jego wyobraźnia pracowała na wielkich obrotach.
Czy się bał? Zdecydowanie tak. Czuł jednak strach zmieszany z wielką ekscytacją. Z jednej strony był przerażony, jednak z drugiej nie mógł się już doczekać. Chciał zobaczyć, jak sprawdzi się w nowej sytuacji, czy da radę. Chciał pokazać, że jest kimś, a co najważniejsze — chciał być najlepszy.
Od zawsze pragnął być najbardziej chwalonym uczniem, najszybszym i najskuteczniejszym graczem czy najposłuszniejszym synem. Jego ambicje nie pozwalały mu dostać niższej oceny z eseju niż Powyżej Oczekiwań, a wiadomość o zostaniu prefektem przyjął z wielką ulgą. Mimo dobrych wyników w nauce nie spędzał całego swojego czasu przy książkach. Owszem, lubił to, lecz uczył się tylko tyle, ile uważał za stosowne. Zawsze znalazł czas na wyjście ze znajomymi, imprezę czy grę w quidditcha. Nawet jeśli w ciągu dnia nie znajdował go na napisanie jakiegoś eseju lub powtórzenie wiadomości na sprawdzian, robił to w nocy. Czasami nie spał wcale, a czasami zdarzyło mu się zdrzemnąć te dwie godziny, które zostały mu do śniadania.
Wtedy jednak nie sypiał z całkiem innych powodów. Wizje turnieju potrafiły dręczyć go przez całą dobę, nie dając nawet chwili na pomyślenie o czymś innym. Takie momenty zdarzały się bardzo często. Nieważne, czy spędzał właśnie czas ze znajomymi, czy w bibliotece z Hermioną, pisząc jakiś ważny esej.
Tym razem również tak było. Szedł z innymi szóstoklasistami na zaklęcia, kiedy potknął się o szatę Olivera, prawie się przewracając.
— Stary, co jest? — zapytał go zaskoczony Chet.
— Nic, wszystko w porządku. — Szybko zbył swojego przyjaciela i powrócił myślami do pierwszego zadania, które miało odbyć się następnego dnia.
Byli już na szczycie schodów, kiedy jego nowo kupiona torba nagle pękła, a rzeczy, które się tam znajdowały, wylądowały na podłodze. Wszyscy tam obecni w momencie odwrócili się, aby zobaczyć, co się stało.
— Dam sobie radę — mruknął rozdrażnionym głosem. — Powiedzcie Flitwickowi, że zaraz przyjdę.
Na te słowa wszyscy wymienili spojrzenia, przytaknęli i odeszli na zajęcia. Po tym chłopak od razu zaczął zbierać swoje rzeczy, a gdy usłyszał czyjeś kroki, znużony podniósł głowę do góry i zobaczył idącego pustym korytarzem Harry'ego Pottera.
— Cześć — odezwał się jako pierwszy, odruchowo się podnosząc.
Kiedy skończyli rozmowę, a Cedrik dowiedział się, że to ze smokami będzie musiał zmierzyć się w pierwszym zadaniu, Gryfon zniknął w biurze Moody'iego. Dowiedział się jeszcze, że w tamtym czasie czwartoklasiści mieli zielarstwo, więc Hermiona przebywała w jednej ze szklarń na hogwarckich błoniach.
Jednym ruchem dłoni naprawił swoją zniszczoną torbę za pomocą różdżki, a kolejne pięć minut poświęcił na czyszczenie każdej książki ubrudzonej atramentem, który podczas upadku rozprysł na wszystkie możliwe strony. Gdy pozbierał wszystkie rzeczy, popatrzył na zegarek i stwierdził, że zostało tylko dwadzieścia minut zaklęć i nie opłacało się iść do klasy. Postanowił, że pójdzie na błonia i tam poczeka na Gryfonkę, żeby potem móc z nią pójść na drugie śniadanie. Nie wiedział czemu, ale w tamtej chwili bardzo chciał z nią porozmawiać, pożartować, przez krótki czas nie myśleć o zbliżających się wydarzeniach. Chciał po prostu odpocząć.
Od października nie pozwalał swoim zmartwieniom ujrzeć światła dziennego i niepokoić przyjaciół. Cały czas się uśmiechał, zachowywał się normalnie, a wtedy, dzień przed, nie potrafił już dłużej tego robić. Był niezwykle cichy i spokojny.
Nawet nie zauważył, kiedy dotarł na dziedziniec znajdujący się blisko wszystkich szklarń. Usiadł na ławce i obserwował, co działo się w jednej z nich. Gryfonka stała do niego plecami, dzięki czemu mógł widzieć jej długie, brązowe loki, które przez panujące w cieplarniach parno puszyły się jeszcze bardziej niż zwykle. Nie było chwili, w której Hermiona nie poprawiłaby swoich sterczących na wszystkie strony włosów, a jej szybki i nerwowy ruch dłoni pozwolił mu dostrzec, że nieprzyjemne myśli męczyły także ją. Obok niej stał Harry, który musiał już wrócić z gabinetu profesora Moody'iego.
Nagle przeszły go ciarki. Na dworze było zimno, a on na sobie miał tylko szkolną szatę. Otrząsnął się lekko i potarł swoimi dłońmi o szorstki materiał spodni, żeby w minimalny sposób się ogrzać.
Kiedy zobaczył, że do końca lekcji została jeszcze zaledwie minuta, ruszył w stronę szklarni. Oparł się o szybę pokrytą gęstym bluszczem, tak aby wychowawczyni jego domu, profesor Sprout, nie była w stanie go zauważyć. Włożył ręce do kieszeni, jak to miał w zwyczaju robić, i czekał. W pewnym momencie szklane drzwi otwarły się na oścież, a z pomieszczenia jak strzała wybiegły dwie osoby. Zdążył tylko zauważyć burzę brązowych loków, których właścicielka spieszyła się gdzieś z okularnikiem. Cicho zaklął i jeszcze przez chwilę patrzył w stronę oddalających się Gryfonów.
Nagle z amoku wyrwały go dwa przesłodzone głosy należące do czwartoklasistek. Momentalnie odwrócił głowę w ich stronę i zobaczył dwie dziewczyny z Gryffindoru.
— Cześć — odpowiedział im, po czym uśmiechnął się tak jak zwykle.
Na ten gest uczennice zaczerwieniły się po koniuszki włosów i uciekły w stronę zamku. Pokręcił głową i zaśmiał się sam do siebie. Zauważył jeszcze parę Krukonek wpatrujących się w niego jak w obrazek.
Nic nadzwyczajnego, pomyślał i powolnym krokiem ruszył w kierunku zamku. Miał wielką nadzieję na chociaż krótką rozmowę z Hermioną, ale ona nawet go nie ujrzała. Domyślał się także, że przed pierwszym zadaniem nie będzie miał okazji na spotkanie się z nią. Był całkowicie pewien, że cały swój czas poświęci na wspieranie Harry'ego i pomaganie mu w wymyśleniu sposobu, aby jakoś pokonać smoka. On nie miał najmniejszej ochoty, żeby w tamtym czasie się nad tym zastanawiać. Zdecydowanie nie był w dobrym humorze i nie czuł się najlepiej. Pragnął tylko napić się czegoś mocniejszego i przez chwilę odpocząć od dręczących go myśli.
Usłyszał głośne łomotanie w drzwi, które sprawiło, że w momencie otworzył swoje lekko sklejone oczy. Przeciągnął dłonią po twarzy i mocno potrząsnął głową. W tamtej chwili Cedrik zdecydowanie pożałował napicia się Ognistej Whisky poprzedniego wieczora. Nie wypił jej dużo, jednak ta mała ilość, którą chciał tylko „przepłukać gardło”, dała mu tamtego ranka we znaki.
Rozprostował każdą ze swoich kończyn i gwałtownie się przeciągnął, podnosząc swoje plecy z wygodnego materaca.
Nagle hałas ustał i do pokoju wtargnęła grupka Puchonów.
— Wstawaj! — odezwał się jako pierwszy Floyd, który po chwili znalazł się przy łóżku Cedrika i ściągnął z niego żółto-czarną kołdrę, odrzucając ją na dywan.
— A gdzie twoja piżama? — zapytał nagle zaskoczony Chet, który, kiedy zobaczył, że jego przyjaciel miał na sobie bokserki, odetchnął z ulgą.
— No, Diggory — zawołał Oliver. — Wyrobiłeś się! Nic dziwnego, że masz tyle fanek.
— Właśnie — powiedział Derek, siadając na łóżku koło Cedrika. — Poważnie się zastanawiam nad dołączeniem do twojego fandomu.
— Ta klata cię przekonała? — zapytał rozmarzony Oliver, siadając po drugiej stronie. — A widziałeś jego plecy?
— Dość — krzyknął rozjuszony Cedrik i w dynamicznym tempie wstał z łóżka. Zazwyczaj żarty jego kolegów go bawiły, jednak tym razem ta cała sytuacja tylko go zirytowała. — Idę pod prysznic i jak wrócę, to ma tu was nie być.
— Ale to przecież też nasze dormitorium! — zawołał Floyd.
— Nie interesuje mnie to — rzekł chłodnym tonem i trzasnął drzwiami od łazienki. Po chwili słychać już było tylko strumień wody lecący spod prysznica.
— Dobra, idziemy — powiedział Chet, przeczesując dłonią swoje przydługawe włosy w kasztanowym odcieniu. — Przed nim jeszcze ciężki dzień.
Po tych słowach wszyscy przytaknęli i po kolei wyszli z pomieszczenia.
W tym samym czasie Cedrik spłukiwał szampon ze swojej głowy, którą odchylił mocno do tyłu, aby woda spłynęła prosto na jego czoło. Szybko zakręcił kurek i pociągnął za ręcznik powieszony przez jedne z drzwi kabiny. Wytarł mokrą twarz i stanął na zimnej, kafelkowej podłodze. Szybko owinął sobie materiał wokół bioder i umył zęby. Półnagi wyszedł z łazienki do dormitorium, gdzie nikogo już nie było, z czego się ucieszył. Nie chciał, aby ktokolwiek widział go w takim stanie, dodatkowo nie miał wtedy najmniejszej ochoty na rozmowy. Ciągle bolała go głowa i po chwili zastanowienia zdecydował się przejść do pani Pomfrey po jakiś eliksir.
Wsunął na siebie spodnie, zapiął koszulę i niedbale narzucił szkolną szatę, zapominając o leżącej gdzieś oznace prefekta. Spojrzał odruchowo na zegar i zobaczył, że była za pięć dziewiąta. Nie przejął się tym jednak w ogóle i beztrosko ruszył w stronę wyjścia, uprzednio zabrawszy swoją torbę. Szedł prosto na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się skrzydło szpitalne.
Wszedł do pomieszczenia, ale nikogo w nim nie zastał, więc podszedł do gabinetu pielęgniarki i zapukał. Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i piskliwy krzyk kobiety. Chwilę potem pani Pomfrey otworzyła Cedrikowi drzwi.
— Chłopcze, co ty tu robisz? — zapytała zdenerwowana, a on zdążył zauważyć, że za nią panował wielki bałagan. Rozwinięte bandaże leżały na podłodze, a różne słoiczki stały na zawalonym papierami biurku.
— Dzień dobry, przyszedłem zapytać, czy nie mogłaby mi pani dać trochę eliksiru na bolącą głowę? — zapytał grzecznie, cały czas się uśmiechając.
— Och, Cedriku — powiedziała, łapiąc się za policzki. — Muszę przygotować mnóstwo rzeczy, bo po dzisiejszym zadaniu będę opatrywała wszystkich zawodników.
Nagle to do niego dotarło. To był właśnie ten dzień. W południe po skróconych lekcjach miało odbyć się pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego. Miał tak mało czasu, a nawet nie wiedział jak pokonać swojego smoka. Musiał coś szybko wymyślić.
— Wybaczy pani, ale naprawdę bardzo się spieszę, a głowa okropnie mnie boli — mruknął zniecierpliwiony.
Chciał jak najszybciej pójść na zaklęcia, które w tamtej chwili mieli szóstoklasiści. Bał się, że będą tam czary, które w jakiś sposób mogłyby mu się przydać.
— Dobrze, dobrze — powiedziała, kręcąc głową.
Podeszła do swojej szafki, gdzie znajdowała się masa fiolek z eliksirami różnego koloru. Pielęgniarka podała mu tę z fioletowo-różową substancją i odesłała z powrotem na lekcje. Po wypiciu gęstej cieczy od razu skierował się na trzecie piętro, gdzie profesor Flitwick akurat prowadził lekcję. Trzymał rękę na klamce, kiedy usłyszał jakiś dziewczęcy głos za sobą. Odwrócił się i zobaczył tam czarnowłosą Krukonkę.
— Cedrik, trzymam za ciebie kciuki — rzekła Cho Chang, piątoklasistka, z którą parę razy rozmawiał przy butelce kremowego piwa. Był z nią nawet raz w Hogmeade, co prawda z Oliverem i jej znajomymi.
— Dziękuję, Cho — odpowiedział i posłał jej najszczerszy uśmiech, na jaki mógł się w tamtej chwili wysilić.
— Nie ma za co — oznajmiła, również się uśmiechając. — Na pewno dasz radę.
— Jeszcze raz dzięki — powiedział — ale teraz muszę koniecznie iść na zaklęcia. Zobaczymy się później!
— Jasne. — Przytaknęła, a na jej bladej twarzy widoczne były różowawe rumieńce. — To… Do zobaczenia. — Odeszła, machając do niego na pożegnanie.
Kiedy zniknęła na końcu korytarza, od razu wszedł do klasy i przeprosił Flitwicka za swoje, jak to określił, drobne spóźnienie.
Usiadł na końcu obok Dereka, wyciągnął swoje książki i skupił się na lekcji, jednak po dziesięciu minutach ponownie zaczął myśleć o zbliżającym się zadaniu.
Tak minęły mu trzy lekcje. Wszyscy się cieszyli, bo dzięki turniejowi przepadły im aż dwie godziny eliksirów i wróżbiarstwo.
Ostatnimi zajęciami tamtego dnia była transmutacja, na której także myślał tylko o pokonaniu smoka. Siedział w ostatniej ławce, opierając głowę o ramię, kiedy nagle dobiegł go głos McGonagall.
— Więc wytłumaczy mi pan, jak przeobrazić martwy przedmiot w żywą istotę czy nie, panie Diggory? — zapytała poważnym tonem, patrząc na niego surowym wzrokiem.
Nauczycielka stała przed nim, opierając dłonie na swoich okrytych czarnym materiałem biodrach. Spoglądał na nią, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Już miał się odezwać, kiedy od odjęcia punktów uratowała go dziewczyna z jego domu.
— Należy poprawnie wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, akcentując dokładnie każdą spółgłoskę miękką i wykonując powolny ruch różdżką w kształcie litery „B” — wyrecytowała.
— Dobrze, Malkins — powiedziała McGonagall, odwracając wzrok z powrotem na Cedrika.
— Panie Diggory, proszę przesiąść się do koleżanki — rozkazała nauczycielka. — Malkins, proszę aby nauczyła tego pani pana Diggory'ego. Na koniec lekcji sprawdzę wasze postępy.
Wstał i ospałym ruchem ruszył w stronę dziewczyny. Minerwa rozdała każdemu uczniowi po rolce pergaminu i rozkazała zamienić ją w byle jakie stworzenie.
Dorothy, Puchonce siedzącej z Cedrikiem, udało się już za pierwszym razem. Chłopak popatrzył na nią krzywo, będąc ciekawym, jak brunetka tego dokonała.
— Pannie Malkins się udało — usłyszał spokojny głos profesorki. — Piętnaście punktów dla Hufflepuffu.
Przez kolejne dwadzieścia minut on także próbował to zrobić, jednak ani razu przedmiot nie zamienił się w żywą istotę.
— Skup się — mruknęła zirytowanym głosem Dorothy. — Musisz się skoncentrować i myśleć tylko o tym, żeby zamienić tę przeklętą rolkę pergaminu w jakieś zwierzę.
— Cały czas próbuję — wycedził Cedrik.
Był już zmęczony ciągłym powtarzaniem formułki i narzekaniem dziewczyny.
— To próbuj jeszcze bardziej! — Puchonka tym razem warknęła. — Dasz radę, tylko musisz się skupić, nie myśl o niczym innym.
Przymknął oczy i powoli policzył do dziesięciu, jednocześnie się uspokajając. Otworzył je, po czym kolejny raz wypowiedział zaklęcie, zwracając szczególną uwagę na akcentowanie i ruch wykonywany różdżką. Chwilę później jego oczom ukazał się piękny, szary kot z wielkimi zielonymi oczami. Nie mógł uwierzyć, że to on tego dokonał. Nawet Dorothy do końca w to nie uwierzyła.
— Bardzo dobrze, panie Diggory — pochwaliła go McGonagall i oddaliła się w stronę ławki Cheta oraz Dereka, po której chodziło pełno czerwonych mrówek.
Zwierzę przyglądało mu się, po czym wskoczyło na kolana zaskoczonej Puchonce. Ta od razu go pogłaskała i podrapała za uchem. Po całej klasie rozniosło się ciche mruczenie, a w głowie Cedrika pojawił się pomysł, którego zrealizowanie miało mu pomóc w pokonaniu smoka.
— Mogę go zatrzymać, prawda? — zapytał McGonagall.
Zawsze pragnął mieć kota, lecz nigdy nie było okazji, żeby jakiegoś kupić czy przygarnąć.
— Jeśli tylko chcesz — odpowiedziała obojętnie, po czym odezwała się, najwyraźniej o czymś sobie przypominając. — Cedriku, jak już zapewne wiesz, po tej lekcji odbędzie się pierwsze zadanie turnieju. Musisz wyjść z zamku i kierować się w stronę wielkiego namiotu. Muszę jeszcze iść po pana Pottera, więc nie będę miała możliwości, żeby pójść tam z tobą.
Przytaknął na jej słowa i spakował swoje książki. McGonagall pozwoliła mu wyjść wcześniej, więc z torbą na ramieniu i kotem w ręku ruszył w stronę lochów i pokoju wspólnego Hufflepuffu, gdzie miał zostawić swoje rzeczy. Kiedy przechodził obok łazienki prefektów, pomyślał jak bardzo chciałby tam wejść i zanurzyć się w ciepłej, odprężającej wodzie. Obiecał sobie, że po wszystkim spędzi tam tyle czasu, ile tylko będzie potrzebował.
Odniósł wszystko do swojego dormitorium, a kota zostawił na łóżku, mając nadzieję, że nigdzie nie ucieknie. Był już na parterze, gdy usłyszał wołanie. Odwrócił się w stronę, skąd pochodził dźwięk i ujrzał biegnącą w jego stronę brązowowłosą Gryfonkę. Kiedy stanęła przed nim, pochyliła się zadyszana, po czym podniosła się i uśmiechnęła w jego stronę, na co Puchon z chęcią odpowiedział.
— Przepraszam, że dopiero teraz, ale byłam cały czas z Harrym i nie miałam kiedy — zaczęła, mówiąc bardzo szybko. — Chciałam ci życzyć powodzenia. Pewnie dla ciebie to nic nie znaczy, bo słyszałeś to już od wszystkich, ale ja naprawdę chcę, abyś wyszedł z tego bez żadnych obrażeń i wierzę, że dasz sobie radę. Jesteś świetnym czarodziejem i na pewno masz już jakiś plan, więc działaj i spróbuj się trochę uspokoić. Zresztą, mnie też by się przydało…
Słysząc to, był pod wielkim wrażeniem i od razu zrobiło mu się lżej na sercu.
— Nie mów, że to dla mnie nic nie znaczy, bo tak nie jest — odpowiedział z wielkim uśmiechem na twarzy. — To bardzo ważne, co mi teraz powiedziałaś, i na pewno to zapamiętam.
— Cieszę się — oznajmiła, a jej usta wykrzywiły się delikatnie w subtelnym uśmiechu.
— Teraz muszę lecieć — odezwał się nagle, przypominając sobie o turnieju. — Przepraszam, ale za chwilę się zaczyna…
— Dobrze, będę trzymać kciuki za ciebie i Harry'ego — rzekła, po czym przybliżyła się do niego o krok.
Widać było, że się nad czymś zastanawiała, jednak po chwili przytuliła go na pożegnanie. On zaskoczony odruchowo objął ją ramionami i wtulił twarz w jej brązowe loki. Musiał przyznać, że potrzebował tego. Potrzebował czyjejś bliskości, która dała mu więcej otuchy niż wszystkie słowa, które usłyszał.
Moment później Hermiona oddaliła się od niego i popatrzyła na niego zdziwiona.
— Coś się stało? — zapytał.
— Na twoim ramieniu znajduje się futro, pełno szarego futra — odpowiedziała, marszcząc swoje czoło.
— Ach, to przez kota — oznajmił.
— Kota? — Zaskoczona wysoko podniosła brwi.
— Później ci opowiem, teraz już naprawdę muszę iść — powiedział oraz pożegnał się z nią i odszedł szybkim krokiem w stronę błoni.
Im bliżej był swojego celu, tym bardziej się denerwował. Poczuł, że wielka gula stanęła mu w gardle, a cała krew odpłynęła z jego twarzy, robiąc go jeszcze bledszym niż zazwyczaj. Kiedy zobaczył wielki namiot zasłaniający ogrodzenie, ogarnął go strach, a cały ten stres sparaliżował górną część jego ciała.
Wchodząc, ujrzał wielkie pomieszczenie, którego w rogu na drewnianym stołku siedziała zdenerwowana Fleur. Krum za to stał na środku, opierając się o mahoniowy stół. Wyglądał na jeszcze bardziej sposępniałego niż zwykle. W powietrzu odczuwalna była ciężka atmosfera. Nic dziwnego, w końcu wszyscy przygotowani byli na starcie ze smokami, pomyślał.
Gdy Ludo Bagman wszedł do namiotu, przywitał się ze wszystkimi, dodając, że musieli poczekać jeszcze na Pottera. Kiedy skończył, Cedrik oddalił się od wszystkich uczestników i zaczął spacerować po namiocie tam i z powrotem. Cały czas zastanawiał się, czy jego pomysł wypali. Czuł, że robi się jeszcze bledszy z całego zdenerwowania, bardzo chciał już mieć to za sobą.
Wreszcie do namiotu dotarł też Harry, a były zawodnik Os poinstruował ich, co mają zrobić. Wyciągnął fioletowy woreczek i podał go Fleur, która jako pierwsza miała wylosować swojego smoka. Francuzka wyjęła walijskiego zielonego z numerem dwa, po niej był Krum, który miał chińskiego ogniomiota z numerem trzy. Następny miał być on. Niepewnie popatrzył na Bagmana, po czym zanurzył swoją dłoń w purpurowym materiale. Złapał pierwszego lepszego smoka i zacisnął na nim swoje palce. Kiedy zobaczył pomniejszoną wersję stworzenia, z którym musiał się zmierzyć, odetchnął. Niebieskawoszary szwedzki smok krótkopyski z numerem jeden. Nie był zadowolony z tego, że jako pierwszy miał wykonać zadanie, lecz cieszyło go to, że nie wylosował rogogona węgierskiego, który, jak sobie w tamtej chwili uświadomił, został Harry'emu. Patrzył, jak okularnik niepewnie sięga do worka i wyjmuje swoją figurkę.
— Panie Diggory, jest pan pierwszy. Kiedy usłyszy pan gwizdek, proszę wejść do ogrodzenia, jasne? — wytłumaczył mu Ludo, na co on tylko kiwnął głową.
Komentator zniknął potem gdzieś z Harrym, a on podszedł do wyjścia z namiotu prowadzącego prosto do ogrodzenia. Że też musiałem być pierwszy, pomyślał, czując, że zaczyna coraz bardziej histeryzować. Próbował się rozluźnić, ale nie potrafił tego zrobić. Był strasznie spięty, bał się, że jego pomysł na pokonanie smoka się nie uda. Bał się, że polegnie. Gdy usłyszał gwizdek, niepewnym krokiem wyszedł z bezpiecznego pomieszczenia, a cały tam zgromadzony tłum ryknął na jego widok. Jeszcze przez jakiś czas słyszał masę oklasków.
Pierwszym, co zobaczył, było wielkie ogrodzenie i trybuny znajdujące się nad nim.
Szybko spojrzał w tamtym kierunku, chcąc odnaleźć swoich znajomych, lecz nagle usłyszał głośny ryk. Odwrócił się i ujrzał srebrnoszarego smoka o wielkich, błoniastych skrzydłach i krótkiej szyi. Przerażony odskoczył w drugą stronę, aby uniknąć spotkania z niebieskim płomieniem wydobywającym się z jego pyska. Wpadł na skały, które rozcięły jedną z jego dłoni. Nie miał jednak czasu przejmować się swoją raną, gdyż w każdej chwili mógł zostać spalony żywcem. Złapał jeden z kamieni i uciekł w stronę wielkiego głazu. Schował się za nim i położył bryłę przed sobą. Słyszał kroki i ryk smoka, zwiastujący jego nadejście. Miał bardzo mało czasu i musiał się spieszyć. Szybko wyciągnął swoją różdżkę i wypowiedział zaklęcie, wykonując kolisty ruch różdżką. Nic się nie wydarzyło.
— Skup się — warknął do siebie i ponownie wykonał czynność.
Tym razem przed jego oczami ukazał się dorosły labrador. Uśmiechnął się do sobie, lecz nie trwało to długo, gdyż w momencie poczuł gorąc po jego obu stronach. Stwór był blisko. Musiał uciekać i jak najszybciej zdobyć złote jajo. Pies głośno zaszczekał i uciekł w innym kierunku. Smok podążył za nim, groźnie rycząc i co chwilę rzucając płomienie w jego stronę. Kiedy stworzenie znajdowało się tyłem do niego, powoli przemieścił się za równoległy głaz leżący dalej od smoka. Schował się za nim i poczekał chwilę, nasłuchując, czy bestia nie zmieniła swojego celu. Gdy nie usłyszał niczego oprócz głośnego szczekania, wstał ze swojego miejsca i zaczął się skradać w stronę gniazda pełnego jaj. Zostało mu jeszcze parę stóp, kiedy smok ujrzał go i szybko ruszył w jego stronę. W ostatniej chwili uciekł przed wielkim płomieniem, przez co droga do gniazda zwiększyła się. Cicho przeklął, nie wiedząc, co teraz począć.
— Defodio! — krzyknął i wycelował różdżkę w stronę głazu wiszącego tuż nad smokiem, a jego fragment opadł z hukiem na ogon stworzenia.
Cedrik wykorzystał sytuację i jak najszybciej ruszył w stronę jaj. Kilkanaście stóp przed nim dotarł do niego niebieski płomień, który poparzył jego klatkę piersiową i twarz. O mało nie upadł z bólu, lecz wziął się w garść i w szybkim tempie pokonał ostatni kawałek drogi. Złapał złote jajo i po raz kolejny uniknął gorącego żaru.
Tłum oszalał; wszyscy wykrzykiwali jego imię i głośno klaskali, a on podniósł złoty przedmiot i z triumfem na twarzy ruszył w stronę sędziów, którzy mieli przyznać mu punkty.
Pierwsza była Madame Maxime. Kobieta, ubrana w błyszczącą suknię i futro z norek, wyczarowała wielką, srebrną szóstkę. Potem przyszła kolej na Croucha, który przyznał Cedrikowi osiem punktów. Dumbledore dał mu dziewięć, tak samo jak Bagman. Tylko Karkarow podarował mu dwa punkty, czyli najmniej. Było do przewidzenia, że będzie niesprawiedliwym sędzią dla reszty zawodników. Ciekawiło go, czy Kruma oceni na maksymalną ilość punktów.
Zadowolony ze swojej oceny i tego, że pierwsze zadanie miał za sobą, ruszył do namiotu pani Pomfrey, która miała opatrzyć jego oparzenia.
Usiadł na ławce, a pielęgniarka zaczęła coś mamrotać o tak wielkim niebezpieczeństwie, jakim były smoki. Nagle usłyszał kolejny ryk i wiedział już, że Fleur weszła do ogrodzenia. Bardzo ciekawił się, jak jej pójdzie. Chciał to zobaczyć, ale nie miał najmniejszej szansy, żeby pani Pomfrey wypuściła go w takim stanie. W tej samej chwili w pomieszczeniu pojawił się Chet z resztą jego przyjaciół. Głośno krzyknęli i poklepali go po ramieniu. On skrzywił się z bólu i popatrzył karcąco na kolegów.
— Panowie, ciszej, ciszej! — uspokajała ich pielęgniarka, która zlikwidowała już wszystkie poważniejsze oparzenia, a teraz nakładała w tamte miejsca pomarańczową maść.
Kiedy skończyła, rozkazała mu zostać tam jeszcze parę minut, aż maź do końca się wchłonie. Wtedy nałoży kolejną porcję, żeby nie było żadnego śladu po licznych obrażeniach.
Gdy Krum pojawił się w namiocie, pani Pomfrey wygoniła wszystkich Puchonów oprócz Cedrika i zajęła się opatrywaniem bułgarskiego ścigającego, wcześniej pozwalając mu na zobaczenie występu ostatniego zawodnika, którym był Harry.
Kiedy skończył, Cedrik znajdował się pod wielkim wrażeniem. Pomysł z przywołaniem miotły zaimponował mu, a okularnik dostał jeszcze większe owacje niż on sam.
— Panie Diggory, proszę wracać! — zawołała pielęgniarka. — Muszę nałożyć panu maść, chyba że chce mieć pan blizny.
Cedrik wrócił na ławę, a pani Pomfrey ponownie zajęła się rozsmarowywaniem pomarańczowej mazi na jego twarzy.
— Harry, byłeś naprawdę wspaniały! — usłyszał znajomy głos.
Otworzył oczy i zobaczył Hermionę ściskającą Pottera i stojącego obok niej Rona. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym Gryfonka powiedziała coś cicho do swoich przyjaciół i oddaliła się, idąc w jego kierunku. Wpadła na niego, nie przejmując się, że pobrudzi się tłustą maścią.
— Ty też byłeś wspaniały! — krzyknęła mu do ucha, a on objął ją lekko i podziękował, delikatnie się krzywiąc. Kiedy zobaczyła, że zrobiła mu krzywdę, odsunęła się i powiedziała piskliwym głosem — Przepraszam!
— Nic się nie stało — zapewnił ją, po czym szeroko się uśmiechnął. — Cieszę się, że mam to już za sobą.
— Tak, ja też — powiedziała, przytakując głową.
Nagle odwróciła się w kierunku dwóch Gryfonów i zobaczyła, że obydwaj patrzą się na nich dziwnym wzrokiem. Zaczerwieniła się i z powrotem odwróciła się do Cedrika.
— Opowiesz mi potem o co chodzi z tym kotem, prawda? — zapytała i spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem.
— Oczywiście, że tak — odpowiedział i uśmiechnął się do niej tak, jak to miał w zwyczaju robić. — Mogę ci go nawet pokazać.
— Chętnie go zobaczę. — powiedziała Hermiona, po czym ponownie zadała pytanie: — Masz jakiekolwiek doświadczenie? Jeśli potrzebowałbyś jakiejkolwiek pomocy…
— Coś tam wiem. Czasami zajmuję się takim małym rudym ko… — przerwał, kiedy zobaczył przy wejściu do namiotu Cho Chang.
Hermiona odwróciła się, żeby ujrzeć to, na co zwrócił uwagę Cedrik.
— Chyba muszę już iść. — Zaśmiała się nerwowo Gryfonka. — Za chwilę będą rozdawać punkty Harry'emu i chciałabym przy nim być, przepraszam.
Zaskoczony ostatni raz na nią popatrzył i szybko się pożegnał. Podejrzewał, że to na widok Krukonki Hermiona tak zareagowała i… uciekła. Nie miał już chwili na zastanowienie się, bo Cho przytuliła go na powitanie i oznajmiła, jak bardzo się ucieszyła z powodu, że nic poważnego mu się nie stało. Puchon odwzajemnił uścisk i cicho westchnął.
Siedział w wannie pełnej ciepłej wody i przyjemnych bąbelków, łaskoczących go po całym ciele. Oparł głowę o kafelki i zrelaksowany analizował wszystkie wydarzenia tamtego dnia.
Po ogłoszeniu wyników wszyscy uczestnicy turnieju zebrali się razem z Bagmanem w namiocie, gdzie już wcześniej czekali na swoją kolej. Mężczyzna oznajmił im, że złote jajo to zagadka, którą trzeba rozwiązać, aby wykonać drugie zadanie. Miało się ono odbyć dopiero dwudziestego czwartego lutego, czyli równe trzy miesiące od tamtego dnia.
Mimo tego, że miał jeszcze mnóstwo czasu, postanowił, że jak najszybciej dowie się o co chodziło z jajem. Miał zamiar otworzyć je jeszcze tamtego dnia, tuż po imprezie, którą szykowali dla niego koledzy z jego domu.
Dolał sobie jeszcze trochę pachnących płynów i w pełni się odprężył. Nie chciał myśleć już o niczym innym.
___________________
Sprawdzę jak będę miała wolną chwilę. Na pewno jest dużo błędów, ale wybaczcie. Jest koniec roku, a ja myślę tylko o tym, żeby skończyć tę cholerną szkołę.
Btw, to już 1/3 opowiadania! W pewnym stopniu jestem z siebie dumna, bo wytrwałam i dalej piszę.
+Wiem, że jest mało cedmione, ale w tym rozdziale skupiłam się bardziej na Cedriku (w końcu cały rozdział był z jego perspektywy) i turnieju.
PS Nie wyobrażacie sobie tego, jak ten fragment mi się ciężko pisało.
Rozdział niezbetowany.
Rozdział niezbetowany.
Rozdział nie był najgorszy ;) Pozmieniasz tu tak, że to Hermiona pójdzie z Cedem na bal ? :D
OdpowiedzUsuńRzadko spotykany parring! Zabieram się za czytanie i postaram się do każdego rozdziału coś napisać ;)))) A teraz gorąco Cię zapraszam do zapisania się do naszego Stowarzyszenia. http://stowarzyszenie-ksiecia-polkrwi.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco! ♥
~Chriss
Ja kocham Cię i ten blog pisz dalej bo ten blog to sens mojego życia po tym ja poraz milionowy skończyłam czytać calą serię królowej jk Rowling
OdpowiedzUsuńMój Boże, dziękuję haha :D
UsuńAle to wygląda jakbym sobie to sama napisała :|||
Kiedy kolejny post? < 3 ♡
UsuńWłaśnie ? Już nie mogę się doczekać :*
UsuńRozdział jest dobrze napisany i szybko się go czyta. Na następny czekam z niecierpliwością i mam nadzieję że w wakacje posty będą pojawiać się troszkę częściej. Powodzenia, weny i czasu!
OdpowiedzUsuńZmieniłaś narrację? No wiesz? Dobra idę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńCzasami będą się pojawiały rozdziały z perspektywy Cedrika :) btw bardzo mi miło, że skomentowałaś każdy rozdział po kolei, uwagi wzięłam do siebie, a poprawki zrobię w wolnej chwili :D +jak nadrobię wszystkie zaległości na innych blogach, to wpadnę także do ciebie :)
UsuńGdybym nie chciała komentować każdego rozdziału, to całe Twoje opowiadanie przeczytałabym w jeden/dwa dni. Tak jak robię to z angielskimi. Ale że chcę pozostawić po sobie ślad pod każdą częścią, to trochę mi się schodzi, ale po tym rozdziale z ręką na sercu mówię, że było naprawdę wciągająco i miałam wielką ochotę od razu czytać dalej.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem dobry zabieg ze zmianą narracji na Cedrika. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, jak on mógł się czuć przed turniejem, a Ty tutaj pokazałaś rozterki zwykłego ucznia Hogwartu. I było to totalnie przekonujące. Gdy przyszli jego kumple i trochę tam się z nim przekomarzali, miałam ogromny uśmiech na buzi. :D Super to wyszło i w sumie rozumiem, że chłopak ich wywalił. Nerwy przed zadaniem na pewno miał napięte do granic możliwości.
I wiesz co jeszcze mi się podobało? To, że Cedrik poszedł pod szklarnie, ale Hermiona nawet go nie zauważyła. To było takie… realne. Życiowe.
Pisałaś też, że ciężko się ten fragment pisało, a ja zupełnie tego nie czułam. Cała akcja, zadanie ze smokami, Hermiona – moim zdaniem bardzo zgrabnie wyszło. :)
Jestem przeszczęśliwa, że trwasz w swoim postanowieniu, bo Twoje komentarze naprawdę dają dużo do myślenia i zwracają uwagę na prawie każdy fragment. <3
UsuńWłaśnie obawiałam się, czy ta zmiana narracji nie wpłynie przypadkiem na niekorzyść opowiadania, więc uff. Swoją drogą, żałuję, że od początku nie zaczęłam pisać właśnie w trzecioosobowej, bo pewnie częściej nawiązywałabym do Cedrika.
W każdym razie cieszę się, że Ci się podobało i że ta część nie jest taka nudna i ciężka, jak wcześniej myślałam. :D