14 października 2014

Rozdział II

Leprokonusy, wile! Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy maskotki obu drużyn pojawiły się na boisku. Prezentacje były niesamowite, ale zdecydowanie bardziej zachwycił mnie pokaz Irlandczyków. Nie podobał mi się wzrok, którym Ron i Harry patrzyli na wile. W pewnej chwili chcieli nawet opuścić naszą lożę, żeby dołączyć do kobiet mamiących swoim wdziękiem i urokiem męską część widowni. Byli jak w transie. Szturchnęłam ich delikatnie, żeby się ocknęli. Dobrze, że pan Weasley nie dał się na to nabrać.
Nadszedł czas na rozpoczęcie meczu. Ludo Bagman zapowiedział pojawienie się reprezentacji Bułgarii i zaraz potem pierwszy gracz wzbił się w górę, to był Dymitrow, a tuż za nim pojawili się kolejni. Kibice byli wniebowzięci, głośno wiwatowali i krzyczeli z zachwytu. Gdy Krum wystrzelił z bramy przeznaczonej dla Bułgarów, publiczność oszalała.
— To naprawdę on! — krzyknął Ron. — Spójrzcie, to Wiktor Krum!
Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby w ogóle się nie cieszył. Zauważyłam, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wydawał się być obojętny, był bardzo chudy z krzywym nosem i krzaczastymi brwiami, które dodawały mu wrogości i ponurości. Byłam ciekawa, jak wyglądałby uśmiechnięty.
— Wygląda na dwadzieścia parę lat, może nawet trzydzieści — powiedziałam. — Niemożliwe, że skończył dopiero osiemnaście.
— Ach, Hermiono — odezwał się Ron. — To przez tę odległość. Gdyby był bliżej, wyglądałby zupełnie inaczej.
Wątpiłam, żebym miała okazję to sprawdzić. Cóż, myliłam się.
Gdy irlandzka reprezentacja zaczęła zbierać się na boisku, sytuacja wyglądała dokładnie tak samo, jak w przypadku ich przeciwników.
Sędzia uwolnił znicz od razu po mowie powitalnej ministra, tym samym dając znak, że mecz już się zaczął. Rozpoznałam wszystkich zawodników. Wiedziałam, że Dymitrow podał kafla do Ivanovy, która chciała oddać go Levskiemu, ale irlandzki pałkarz, Connolly, trafił w nią tłuczkiem. Wiedziałam, jak wyglądał Lynch, irlandzki szukający. Może to dziwne, ale byłam wdzięczna wszystkim za to, że zmusili mnie do nauczenia się składu jednej z reprezentacji. Dzięki temu mecz wydawał się być ciekawszy i łatwiejszy do zrozumienia.
Niestety, mimo mojego zaangażowania w kibicowanie Bułgarii, Irlandia wygrała. Stało się dokładnie to, co przewidzieli bliźniacy i Cedrik. Może nie byłam w pełni usatysfakcjonowana wynikiem, ale mecz podobał mi się i byłam zadowolona, że mogłam wziąć udział w takim wydarzeniu w gronie najbliższych mi osób.
Po tym, jak bułgarski Minister Magii i Knot pogratulowali obu drużynom wspaniałej gry oraz przekazali puchar kapitanowi irlandzkiej reprezentacji, wszyscy skierowaliśmy się do wyjścia ze stadionu. Mimo wielu bram wyjściowych, trwało to około dwudziestu minut. Bułgarscy kibice zbytnio się nie spieszyli, w przeciwieństwie do Irlandczyków, którzy chcieli jak najszybciej zacząć świętować zwycięstwo swojej drużyny. Przez całe zamieszanie wywiązało się kilka nieporozumień.
— Ileż można! — Niepokoił się pan Weasley. — Knot powinien to przewidzieć i umożliwić deportację od razu po meczu!
— Ale wtedy dalej stalibyśmy w tym tłumie — powiedziała Ginny. — Nic by się nie zmieniło, my nie mamy jeszcze zdanego egzaminu, co nie?
— Tak, Ginny, ale byłoby o wiele mniej osób wychodzących przez główne bramy — wytłumaczył.
Po jakimś czasie udało nam się wydostać ze stadionu. Przechodząc przez zatłoczone uliczki, widziałam mnóstwo świętujących ludzi. Śpiewali, krzyczeli, pili kremowe piwo, a z ich, pomalowanych na trzy kolory twarzy nie schodził szeroki uśmiech. W pewnym momencie pojawiły się fajerwerki, które przybierały różne kształty, takie jak leprokonusy czy kotły pełne irlandzkiego złota. Zwróciły one nawet uwagę Rona, cały czas zachwycającego się bułgarskim szukającym. Było mi strasznie szkoda rudowłosego, gdyż bliźniacy cały czas nabijali się z jego ekscytacji Krumem.
Będąc już w naszym namiocie, razem z Ginny przebrałyśmy się w koszule nocne. Przed pójściem spać chciałam z nią jeszcze porozmawiać, bo wcześniej nie miałyśmy kiedy. Siedziałyśmy na moim łóżku, kiedy do naszego namiotu wparował pan Artur i krzyknął, że mamy ubrać kurtki i jak najszybciej wyjść na zewnątrz.
Nie miałyśmy pojęcia o co chodzi, ale wykonałyśmy polecenie. Wychodząc, usłyszałam głośne śmiechy, gwizdy i pijackie wrzaski. Nagle zobaczyłam grupę zamaskowanych czarodziejów i ludzi lewitujących w powietrzu. To byli Robertsowie, właściciele pola namiotowego.
— To jest chore! — zawołałam oburzona, po czym zaczęłam się trząść.
Cała ta sytuacja mnie przerażała, bałam się, że komuś może się coś stać. Nagle poczułam zimną dłoń oplatającą moje palce. Spojrzałam na Ginny moimi zaszklonymi oczami i chwyciłam jej rękę, dokładnie tak, jak ona zrobiła to z moją.
— Dzieci, uciekajcie do lasu i znajdźcie tam jakieś schronienie — rozkazał pan Weasley. — Ja z Billem, Charliem i Percym idziemy pomóc ministerstwu.


Do namiotów wróciliśmy bardzo późno. Byłam strasznie zmęczona i jak najszybciej chciałam się położyć. Podczas leżenia w łóżku, zdarzenia z tamtej nocy nie dawały mi zasnąć. Wyruszenie w głąb ciemnego lasu, spotkanie Malfoya, który, jak zwykle, nie darował sobie wrednych uwag, zgubienie przez Harry'ego różdżki, odnalezienie Mrużki, a na końcu wyczarowanie Mrocznego Znaku i fałszywe oskarżenie ze strony Croucha. Przez wszystkie te myśli kotłujące się w moim mózgu, czułam coraz większy ból głowy. Ustał on dopiero przed świtem, wtedy kiedy wreszcie udało mi się zasnąć. Zostaliśmy obudzeni wcześnie rano, aby jak najprędzej przenieść się świstoklikiem do domu.
Całe to zamieszanie bardzo zaniepokoiło panią Weasley, która wyszła przed Norę, aby nas przywitać, wycałować i oznajmić, jaka była szczęśliwa, że nic się nam nie stało. O wszystkich wydarzeniach dowiedziała się z Proroka Codziennego, którego przeglądał właśnie Percy. Po zjedzeniu śniadania on i pan Weasley aportowali się do ministerstwa, a Harry opowiedział nam o dręczących go sprawach. Przyznał się, że miesiąc wcześniej śnił mu się Voldemort, a tej samej nocy bolała go blizna. Nie wiedziałam, co mogło to znaczyć, ale naprawdę bałam się o niego i miałam nadzieję, że to czysty przypadek.


Po spędzonym w Norze tygodniu pełnym wrażeń nadszedł koniec wakacji, a z tym — powrót do Hogwartu.
Na dworzec King's Cross dojechaliśmy taksówką. Pan Weasley chciał wypożyczyć dla nas auto, ale nie było już żadnych wolnych, a on sam musiał jechać wcześnie do pracy, żeby rozwiązać jakiś problem z Szalonookim Moodym.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zauważyłam, że panował tam wielki chaos. Co chwilę przed oczami przewijała mi się jakaś znajoma z Hogwartu twarz. Wszyscy chcieli jak najszybciej wyciągnąć swoje rzeczy z pojazdu, dzięki czemu co chwilę słychać było jakieś wrzaski i kłótnie.
— Po kolei! — krzyknął taksówkarz, który najwidoczniej nie wytrzymał całego tego bałaganu.
— Pan faksówkarz ma rację. Najpierw Fred i George, potem Ginny i wasza trójka — powiedziała, wskazując na nas palcem.
Zaśmiałam się.
— Z czego się śmiejesz? — zapytał Ron.
— Twoja mama powiedziała „faksówkarz” — odpowiedziałam.
— No i co z tego? — zdziwił się.
— Nie zrozumiesz — rzekł Harry i obydwoje się zaśmialiśmy.
Po przybyciu na odpowiedni peron pani Weasley uściskała każdego z nas i życzyła mile spędzonego roku szkolnego, a Bill i Charlie, którzy pomogli nam ze wszystkimi bagażami, zapowiedzieli, że jeszcze ich w tym roku zobaczymy. Fred i George byli bardzo ciekawi z jakiego powodu, ale ani Molly, ani starsi bracia nie chcieli niczego ujawniać.
Weszliśmy do pociągu tuż przed odjazdem. Znaleźliśmy przedział, z którego mogliśmy ostatni raz pomachać pozostałym Weasleyom.
Im dłużej jechaliśmy, tym większe stawały się krople deszczu, niebo ciemniejsze, a mgła gęstsza. Mimo tego, że był środek dnia, w pociągu zrobiło się tak ciemno, że zaświeciły się wszystkie światła. Może taka pogoda nie była zbyt przyjemna, ale ja lubiłam zaszyć się w jakimś ciepłym miejscu, wiedząc, że na dworze było zimno, wilgotno i wietrznie. W takich chwilach najwięcej czasu spędzałam w bibliotece.
— Merlinie, jak zimno! — poskarżył się Ron. — Czemu tu nie ma jakiegoś ogrzewania?!
— Incendio — powiedziałam, a na mojej ręce pojawił się płomyk, którego przeniosłam zaklęciem na mały stolik przy oknie.
— Myślisz, że to zadziała?  — zapytał. — To coś nie jest za małe?
— Oczywiście, że zadziała — oznajmił Harry. — Nie znasz Hermiony?
Na te słowa wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Chciałam pogłaskać Krzywołapa, ale zauważyłam, że nie siedział mi już na kolanach, a drzwi do przedziału były otwarte.
— Krzywołap! — zawołałam. — Nie ma go tutaj! Ron, zostawiłeś otwarte drzwi?
— Hm, chyba tak — mruknął. — Ale to przez przypadek, musiałem ich po prostu nie domknąć, jak wracałem z łazienki.
— Uspokój się — powiedział Harry. — Pomożemy ci go znaleźć, ja pójdę w stronę przedziałów należących do Puchonów i Ślizgonów, ty pójdziesz w stronę przedziałów dla Krukonów i prefektów.
— A czo ze mnom? — odezwał się Ron, podjadając Kociołkowe Pieguski.
— Czy ty nie umiesz się powstrzymać nawet w takich sytuacjach? — warknęłam.
— Ty zostaniesz tutaj na wypadek, gdyby Krzywołap wrócił. Przy okazji możesz pilnować naszych rzeczy — rozkazał Harry.
— Obła, sostanem — odpowiedział rudzielec.
— On nigdy się nie zmieni — rzekłam, kiedy znaleźliśmy się poza przedziałem.
Specjalnie zostawiłam otwarte drzwi i rozdzieliliśmy się.
Po jakimś czasie został mi już ostatni wagon, w którym, między innymi, gościli prefekci. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam trzech uczniów z mojego roku. Kojarzyłam ich, ale imię znałam tylko jednego. Siedział przy oknie, trzymając książkę. Nie byłam w stanie dokładnie ujrzeć okładki, ale najprawdopodobniej były to „Eliksiry dla zaawansowanych”. Albert Bennett był świetny z tego przedmiotu, lepszy ode mnie i jakiegokolwiek innego ucznia z piątego czy nawet szóstego roku. To były słowa Snape’a, a wiadomo, że on nigdy nikogo nie chwalił. Może i nie oznajmił tego dosłownie, ale byłam pewna, że to miał na myśli.
— Cześć, nie widzieliście może małego, rudego kota?  — zapytałam. — Ruchliwy, ma trochę spłaszczony pyszczek?
Gdy się odezwałam, Albert podniósł wzrok znad książki, spojrzał na mnie niebieskimi oczami i przeczesał dłonią kasztanowe włosy. Zawsze siedział z lekturą w ręku, rzadko się odzywał, chyba że na lekcjach ze Snape'em. Pamiętałam jeszcze, że miał brata na szóstym roku, który kolegował się z Cedrikiem.
— Nie widzieliśmy, ale był moment, kiedy słyszałem ciche miauczenie — odezwał się, wyrywając mnie z zadumy. — Sprawdź obok prefektów.
— Dzięki — mruknęłam i wyszłam.
Niespodziewanie usłyszałam znajomy dźwięk. Poszłam w stronę toalet, ale miauczenie ustało. Skierowałam się w drugą stronę i znowu to samo. Szłam wzdłuż korytarza, rozglądając się wszędzie, ale zwierzęcia nigdzie nie było.
— Krzywołap! — zawołałam, gdy spostrzegłam, że przy oknie siedział rudy kocur, powoli przeżuwając jakąś rzecz.
— Gdzie ty byłeś? — zapytałam. — I dlaczego coś jesz?
Po spojrzeniu, jakim obrzucił mnie kot, doszłam do wniosku, że, jak zwykle zresztą, nie miałam co oczekiwać odpowiedzi na zadane pytanie. Pochyliłam się i spojrzałam na to, co trzymał w pyszczku. Kawałek kurczaka, a na nim… trochę masła. Któryś z uczniów postanowił dokarmić głodnego Krzywołapa, pomyślałam.
— Ale z ciebie głodomór. Jadłeś przed samą podróżą — mruknęłam. — Jesteś dokładnie taki sam jak Ron.
Wzięłam na ręce kłębek rudego futra, którym był mój kot, i skierowałam się w stronę zajętego przez nas przedziału. Przez całe to szukanie straciłam rachubę czasu i nie byłam świadoma, że za moment mieliśmy dojechać na miejsce. Pogoniłam chłopców, którzy, zamiast przebierania się w szatę, ciągle rozmawiali o jakichś głupotach. Sama wzięłam się za zbieranie swoich książek. Jakiś czas potem byliśmy już przygotowani do wyjścia i opuściliśmy Ekspres-Hogwart radosnym krokiem. Jedynym, o czym myśleliśmy w tamtej chwili, było to, aby jak najszybciej dostać się na ucztę powitalną. Umieraliśmy z głodu.
__________
Dzisiaj zero Cedrika, ale poczekajcie jeszcze trochę. No więc do kolejnego rozdziału! Mam nadzieję, że nie będziecie musieli tak długo czekać jak na rozdział 1, czyli więcej niż miesiąc. Podczas tych paru tygodni uznałam, że skoro moje wypociny czytają maks 2 osoby, to w sumie mogę zmienić nazwę (na lepszą!). 
Betowała Siobhan.

5 komentarzy:

  1. Zero Cedrika. Rzeczywiście :(
    Faksówkarz świetny :)
    ”To naprawdę on! — krzyknął Ron. — Spójrzcie, to Wiktor Krum!
    Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle się nie cieszył. Zauważyłam, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. ”
    Wygląda to tak, jakby Ron się nie cieszył.
    Rozdział fajny :)
    Zapraszam do siebie :)
    ~~~~
    Siedemnastoletnia Ginny w torbie Hermiony znajduje tajemniczy Złoty Zmieniacz Czasu.
    Co wyniknie z podróży w czasie?
    Czy tytułowa „Ruda” na pewno oznacza… Lily?
    Jaka jest tajemnica zmieniacza?

    Zapraszam serdecznie :)
    http://czterej-huncwoci-i-ruda.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Szkoda tylko że tak się spieszysz, mało rozwijasz swoje wybowiedzi. Jakbyś opowiadała plan wydarzeń Czary Ognia wplatając w to swoją historię. Poza tym nie widziałam błędów :) ciekawie ciekawie :) czekam na więcej Cedrika :)

    Pozdrawiam
    desagra

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział pierwszy za mną i co mogę powiedzieć...
    Po pierwsze nie miałam pojęcia o tych leprokonusach, książki czytałam wieki temu, więc musiałam wpisać w Google i sprawdzić, co to w ogóle jest. :D Bardzo fajnie, że korzystasz ze świata stworzonego przez Rowling.
    Potem pojawił się Krum i pomyślałam sobie, że Hermiona na pewno w którymś momencie sprawi, że on się uśmiechnie, prawda? :D Nie odpowiadaj, chcę mieć niespodziankę, nie wiem, jak bardzo trzymasz się kanonu.
    Pomysł z faksówkarzem - bezbłędny! :D
    Jeśli zaś chodzi o Twój styl. W tej chwili mam mieszane uczucia, bo z jednej strony piszesz tak krągłymi i doskonałymi zdaniami, że to idealnie pasuje do Hermiony. Czytałam to i dosłownie słyszałam w głowie jej lekko przemądrzały głos. Z drugiej strony natomiast ten tekst był właściwie beznamiętną relacją z wydarzeń. Zabrakło mi chyba trochę emocji. ;)
    Jeśli chodzi o językową stronę rozdziału, to normalnie mam ochotę uściskać Was obie za brak błędów. Chociaż - oczywiście jak to ja, wybacz - mam małą uwagę do jednego z ostatnich zdań. "Jedynym o czym myśleliśmy w tamtej chwili było to, aby jak najszybciej dostać się na ucztę powitalną." -> Postawiłabym dwa przecinki oddzielające zdanie podrzędne z orzeczeniem, jeden po "jedynym" i drugi po "chwili".
    No, to nie mogę się doczekać tego Cedrika! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyłam się, widząc twój komentarz! Jest długi, piszesz o wadach i zaletach, mówisz, co poprawić. <3
      Właśnie zdaję sobie sprawę, że to wszystko było suche, ale nie wiedziałam jak inaczej opowiedzieć wydarzenia z książki, przez co później następuje duży skok w czasie, a nie chciałam też od razu przechodzić do relacji Cedrik/Hermiona.
      Mam też nadzieję, że skoro te rozdziały nie były dla Ciebie takie złe, to nie zawiedziesz się, czytając kolejne. :D
      PS poprawię za niedługo!

      Usuń
    2. Myślę, że tak trochę wiem, jak można się ucieszyć na komentarz. ;D Bardzo mi miło z tego powodu. I cóż, ja już tak mam, że się zawsze rozpiszę.

      Wiesz... Totalnie Cię rozumiem, bo miałabym ten sam problem, opisując wydarzenia z książki. To jak streszczenie, które nie do końca bym czuła, bo jedynie powielałabym historię i opisywała ją innymi słowami. Trudne zadanie.
      No, to lecę do trójki. ;)

      Usuń